Mak Hulbert na początku tygodnia prześledził wyniki wszystkich obserwowanych newsletterów inwestycyjnych. Wybrał te, które jednocześnie w ostatniej dekadzie skutecznie pokonały średnią rynkową oraz znajdowały się w najwyższej ćwiartce wyników za ostatnie 12 miesięcy. Gdy już wyłuskał oparty na tych kryteriach podzbiór, prześledził rekomendowane przez autorów propozycje inwestycji. Jeśli przynajmniej dwóch sygnalizowało ten sam przedmiot zainteresowania, spisywał go. Taka procedura pozwoliła na stworzenie listy trzech proponowanych aktualnie inwestycji. Dwie z nich mają przynosić korzyści ze wzrostu ceny złota, a trzecia będzie zyskiwała w sytuacji spadku ceny obligacji amerykańskich. Taki układ najbardziej popularnych wskazań inwestycyjnych przez analityków, którzy w ostatnim czasie odnieśli sukces, wskazuje na przygotowanie się na pojawienie się inflacji.
Okres początkowy wzrostu inflacji nie musi być zły dla rynku akcji. To faza inflacyjna cyklu koniunktury. Wprawdzie wtedy to towary mają się lepiej, ale i rynek akcji także zyskuje. Taki jest model. Problem z modelem jest taki, że nie zawsze rzeczywistość odpowiada założeniom modelu. Tak może być i tym razem. O ile początkowa faza napięć inflacyjnych normalnie może sugerować wzrost cen akcji, to w tym roku, jeśli potwierdzać się będą sygnały inflacyjne, może być inaczej. Wzrost cen akcji w fazie inflacji jest rzeczą normalną. Także początek cyklu zacieśniania polityki pieniężnej nie szkodzi rynkowi akcji. Wzrost stóp procentowych nie wpływa skokowo na ilość pieniądza w gospodarce i ich zmiana potrzebuje czasu, by wpłynąć na podaż pieniądza. Teraz jednak ewentualny cykl zacieśniania polityki pieniężnej w USA nie zacznie się od zmian stóp procentowych, ale od decyzji o redukcji skali zakupów obligacji. Tym samym, dokona się skokowa zmiana ilości pieniądza w gospodarce. Nie chodzi o faktyczną jego ilość, ale o oczekiwania rynków dotyczące tej ilości. Program luzowania ilościowego nadmuchał oczekiwania i rynki to zdyskontowały. Teraz będą musiały skorygować te oczekiwania, co będzie wiązało się z umocnieniem dolara, spadkiem wycen na rynku surowców oraz spadkiem cen akcji. To korygowanie będzie amortyzowane lepszymi publikacjami, a więc nie musi być bardzo dotkliwe i skala korekty nie musi być duża. Na większe problemy na rynku akcji przyjdzie czas później, gdy rynki zaczną antycypować wpływ zacieśnienia polityki pieniężnej na poziom aktywności gospodarczej.
Wczoraj Marek Belka wygłosił opinię, że czas na cykl podwyżek. Wyraźne umocnienie złotego wskazuje na to, że rynek odebrał to jako odpowiednik sentencji: „Cykl zacieśniania polityki pieniężnej uważam za otwarty”. Teraz tylko czekać decyzji. W przypadku wyceny euro w złotówkach mamy ciekawą sytuację. Wczoraj powróciła ona na poziom jesiennych wahań. Wtedy Rada uznawała, że poziom złotego jest argumentem za pozostawieniem stóp procentowych na dotychczasowym poziomie. Teraz poziom kursu już ma Radzie nie przeszkadzać? A może znowu pojawi się tłumaczenie, że złoty nie pozwala na podwyżki? Tylko, jak w takim razie wypadłby prezes banku centralnego ze swoją wczorajszą deklaracją? Czy mocnienie złotego załatwi sprawę? Jedno jest pewne – słowa Marka Belki mają znacznie mocniejszą siłę rażenia niż miliardy euro przeznaczone na zakup złotówki w końcówce roku przez BGK.