Mołdawia – kraj dużych zapóźnień i zdrowych ambicji

Architektura Kiszyniowa jest mieszanką socrealizmu, secesji i stylu rustykalnego. Są tam też nowoczesne gmachy z marmuru i szkła. Wszędzie mnóstwo kantorów wymiany walut. Dobrze to oddaje duszę kraju. Z jednej strony postkomunistyczna spuścizna, z drugiej zachodnie aspiracje i duch przedsiębiorczości

Publikacja: 27.11.2010 13:01

Na wschód od Unii, na zachód od Rosji

Na wschód od Unii, na zachód od Rosji

Foto: PARKIET, Hubert Kozieł HK Hubert Kozieł

- Mołdawia leży na wschód od Unii Europejskiej, a na zachód od Rosji i Ukrainy. To nasza wina, że nie wykorzystaliśmy tego położenia w wystarczającym stopniu. Mamy nadzieję na zmiany, ale droga reform będzie długa i trudna – mówi Vlad Plahotniuc, przewodniczący Mołdawskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców (AOAM). Słucham go w najdroższym hotelu stolicy państwa uznawanego za najbiedniejszy kraj Europy.

Mołdawia. Rzeczywiście pogranicze. Kraj nieco zapomniany w Brukseli i omijany przez wielki europejski biznes. Jednocześnie jest to jednak państwo ludzi o dużych ambicjach – chcących prowadzić wielkie interesy pomiędzy Rosją i Zachodem.

Sala na której przebywam pełna jest biznesmenów, w większości rosyjskojęzycznych, choć często mających rumuńskie nazwiska. (Strasznie na to narzeka jeden z rumuńskich dziennikarzy. „Oni niechętnie rozmawiają po rumuńsku. Jakby się wstydzili.” – twierdzi). Jest nawet były francuski premier de Villepin. Wszyscy zgromadzeni na forum „Regionalna współpraca gospodarcza między Wschodnią i Zachodnią Europą”. Zdrowych ambicji mołdawskiemu biznesowi odmówić nie można. Zwłaszcza, że Polska też odgrywa pewną rolę w jego planach.

[srodtytul]Specyficzna gospodarka[/srodtytul]

- Jeśli mołdawska spółka zdecyduje się na przeprowadzenie oferty publicznej za granicą, to myślę, że naturalnym rynkiem na jej dokonanie byłaby Warszawa lub Praga. Jakiś czas temu delegacja naszego stowarzyszenia udała się do Hongkongu, gdzie namawiano nas do sprzedawania akcji na tamtejszej giełdzie. Odnoszę jednak wrażenie, że w Warszawie lepiej zrozumiano by nasze uwarunkowania, więc ewentualne oferty mogłyby liczyć na większy sukces – mówi „Parkietowi” Andrian Candu, dyrektor generalny AOAM. Nie podaje on niestety, które spółki gotowe byłyby przeprowadzić oferty na warszawskiej GPW. Musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim te plany się zmaterializują.

Mołdawia jest wciąż bowiem gospodarczym ewenementem na skalę europejską. Przyzna to każdy, kto zajrzał do statystyk. Przez dziewięć przedkryzysowych lat średnie tempo wzrostu mołdawskiego PKB wynosiło 5 proc. Serię tę przerwał 2009 r., gdy gospodarka skurczyła się o 6 proc. Szybko nastąpiło jednak odbicie. W tym roku PKB ma wzrosnąć, według szacunków rządu o 5,5 proc. Można by więc nazwać Mołdawię „liderem ożywienia gospodarczego w Europie”, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Nie chodzi tu tylko o to, że PKB Mołdawii to jedynie 6 mld USD.

- Mieliśmy jak dotąd wzrost gospodarczy bez rozwoju. Rolnictwo wciąż stanowi bardzo dużą część PKB, udział przemysłu mocno spada. Poważny problem stanowi nasz bilans handlowy. Eksportujemy głównie siłę roboczą. Pieniądze, które trafiają do nas od emigrantów zarobków służą do sfinansowania importu – przyznaje z rozbrajającą szczerością Valeriu Lazar, mołdawski wicepremier, minister gospodarki.

Bilans handlowy Mołdawii można określić słowem „szokujący”. W 2008 r. jej handel zagraniczny stanowił aż 106 proc. PKB. Kraj ten jest silnie zależny od importu. Co ciekawe, jego handel ze Wschodem jest zbilansowany. Mołdawia importuje z Rosji i Ukrainy głównie surowce energetyczne. Gorzej jest z handlem z Zachodem, skąd sprowadza produkty bardziej zaawansowane technologicznie. Jej eksport jest zaś rozdzielony niemal po równo między Wschód i Zachód. – Potrzebujemy modelu gospodarczego zbilansowanego pomiędzy Wschodem i Zachodem – deklaruje Lazar.

Słowa o zachowaniu równowagi między Rosją a Unią Europejską słyszy się tu często. Dla miejscowych biznesmenów Rosja to wciąż bardzo ważny rynek. – W pewnym momencie konferencji, gdy premierowi de Villepinowi zadano pytanie o przystąpienie Mołdawii do NATO, przez salę przebiegł szmer oburzenia. Gdy de Villepin odpowiedział, że NATO jest złe, słychać było westchnienie ulgi – złośliwie zauważa starszy rumuński dziennikarz.

[srodtytul] Sprzątanie po komunistach[/srodtytul]

To, że Mołdawia w odróżnieniu od Rumunii czy Łotwy znajduje się w strefie buforowej pomiędzy Unią a Rosją jest w największej mierze skutkiem tego, że rządy komunistów skończyły się tam później niż w reszcie naszego regionu. Od zdobycia przez ten kraj niepodległości w 1991 r. do 2009 r. rządy sprawował tam „czerwony dinozaur” Władimir Woronin. Od innych postkomunistów z regionu różnił się tym, że nawet nie przemianował swej partii z komunistycznej na demokratyczną. Jego rządy to zapóźnienie gospodarcze, korupcja, nepotyzm i łamanie praw człowieka. Został zmieciony przez zamieszki, które w zeszłym roku wybuchły w Kiszyniowie po sfałszowanych wyborach. Od roku rządzi krajem skłócona koalicja demokratów (z których część jest postkomunistami). Partia Komunistyczna ma jednak wciąż duże poparcie a na 28 listopada zaplanowane są wybory parlamentarne.

- Potrzebujemy inwestorów, a to czy zdołamy ich przyciągnąć będzie w dużej mierze zależało od tego, kto będzie regulował gospodarkę oraz czy skieruje kraj na Zachód, czy też na Wschód – wskazuje wicepremier Lazar.

Dla większości młodych Mołdawian wybór jest prosty – Voronin i inni komuniści nie powinni powrócić do władzy. To jego rządy doprowadziły przecież do tego, że przez ostatnie 20 lat kraj w celach zarobkowych opuściło 800 tys. ludzi (Obecnie mieszka w Mołdawii 4,3 mln ludzi). Niestety, emigrantom uniemożliwiono głosowanie za granicą. Ludzie starsi zaś zwykle głosują na komunistów. Młodsze pokolenie tłumaczy to wieloma latami prania mózgów przez telewizję. Pocieszają się, że demokraci zdołali wprowadzić swoich ludzi do newsroomów i zaczęli oduczać społeczeństwo błędnego myślenia.

Sytuację komplikuje również kwestia Naddniestrza – części Mołdawii, którą rządzą (pod osłoną rosyjskich karabinów) prokremlowscy separatyści Igora Smirnoffa. To nie tylko poważna przeszkoda odstraszająca Brukselę przed angażowaniem się w Kiszyniowie. To kamień obrazy dla wielu Rumunów. - Mołdawia powinna się połączyć z Rumunią w ramach Unii Europejskiej. Jesteśmy przecież tym samym narodem. Nawet rosyjskojęzyczni Mołdawianie często czują się Rumunami – przekonuje mnie Ana, dziennikarka największego rumuńskiego dziennika.

O takim scenariuszu rzeczywiście marzy wielu Mołdawian, nawet tych nie znających rumuńskiego. Nawet optymiści mówią jednak, że to bardzo odległa perspektywa. Inna sprawa, że mołdawskim politykom nie w smak jest łączenie się z Rumunią. Nieprzypadkowo w miejscowych kablówkach nie ma kanałów rumuńskiej państwowej telewizji. – Jakiś czas temu organizowaliśmy w Kiszyniowie konferencję, na której protokół wymagał tłumacza. Z mołdawskiego na rumuński. Czasem śmiejemy się z miejscowego dialektu, bo dużo w nim archaizmów, ale zawsze się rozumiemy, a tu nagle musi być tłumacz. Wyglądało to więc zabawnie. Człowiek na podium mówi: „Zebraliśmy się tu po to, by…” a tłumacz mu przerywa i przekłada to na „Zebraliśmy się tu po to, by…” – opowiada Elena, szykowna dziewczyna z rumuńskiej agencji PR.

[srodtytul]Atuty do wykorzystania[/srodtytul]

Rządzący demokraci na każdym kroku podkreślają, że są przyjaźni biznesowi, gdyż nie obce jest im prowadzenie własnych firm. Starają się przyciągnąć zagranicznych inwestorów oferując im wszelkie możliwe ulgi. Stawka podatku CIT dla zagranicznych firm prowadzących działalność w Mołdawii wynosi obecnie 0 proc. Za dwa lata zostanie podwyższona do 10 proc., ale wciąż będzie najniższa w Europie. Do tego dochodzą bardzo niskie koszty pracy, perspektywa przyspieszenia prywatyzacji przez demokratów oraz negocjowane przez Kiszyniów porozumienia o wolnym handlu z krajami naszego regionu. Mołdawia ma też własny produkt, który może się dobrze sprzedawać w Europie – doskonałe wino.

Tradycja winiarska jest w tym kraju bardzo stara i wyrafinowana. Świadczy o tym np. 60 km winnych piwnic w miejscowości Cricova. To tam Władimir Putin świętował swoje 50-te urodziny, i tam trzyma swoją kolekcję win. Niestety, ale rząd Putina ogranicza „z przyczyn sanitarnych” możliwość importu mołdawskim trunków do Rosji. Straty, które mołdawscy winiarze mogą ponieść z tego tytułu są trudne do oszacowania. Lokalne marki są słabo obecne na europejskich rynkach, choć mogłyby zadowolić koneserów. Rumuńscy dziennikarze narzekają, że tak trudno je kupić w ich kraju... Ale cóż, Chile wydało na promocję swoich win więcej niż wynosi roczny PKB Mołdawii. Konkurencja na rynku jest ostra i bez wystarczającej promocji trudno jest dotrzeć do klientów.

Zapóźnień do nadrobienia po rządach komunistów jest w Mołdawii masa. Sukces wymaga przełamania stereotypów. – Trudno jest namawiać inwestorów do lokowania tutaj pieniędzy, gdy Mołdawia pojawia się na stronach gazet obok wiadomości z Demokratycznej Republiki Konga – wskazuje Julian, jeden z najbogatszych mołdawskich przedsiębiorców. Po chwili dodaje: - Ale i tak mamy duży postęp w tej kwestii. Dziesięć lat temu mówiło się o Mołdawii wyłącznie w kontekście handlu ludźmi i organami do przeszczepów. Dzisiaj rozmawiamy o naszym handlu zagranicznym.

Gospodarka światowa
Sam Bankman-Fried skazany na 25 lat więzienia
Gospodarka światowa
Firma Trumpa jest już spółką memiczną
Gospodarka światowa
Reddit do odstrzału, prześladowca przecenił akcje
Gospodarka światowa
Jen najsłabszy wobec dolara od 1990 roku. Czas na interwencję?
Gospodarka światowa
Kakao drożeje szybciej niż Bitcoin
Gospodarka światowa
Największa gospodarka Europy nie może stanąć na nogi