Mowa o „Kapitale w XXI wieku" Thomasa Piketty'ego, który we francuskim oryginale ukazał się latem 2013 r. Do dziś na całym świecie sprzedało się ponad 2,1 mln egzemplarzy, co byłoby świetnym wynikiem nawet dla poczytnej powieści. Dla książki akademickiej, napisanej ekonomicznym żargonem, wypełnionej tabelkami i wykresami, to wynik spektakularny. Najwięksi optymiści obstawiali nakład na poziomie 200 tys. O tym, jakim fenomenem wydawniczym jest „Kapitał w XXI wieku", świadczy poświęcona mu antologia „Piketty i co dalej?" pod redakcją Heather Boushey, Bradforda DeLonga i Marshalla Steinbauma, której polskie tłumaczenie ukazało się właśnie nakładem PWN. Zawiera 21 artykułów, których autorzy – a są wśród nich najbardziej cenieni ekonomiści, m.in. Paul Krugman, Robert Solow i Branko Milanovic – szukają odpowiedzi na kilka pytań. Czy Piketty ma rację, wieszcząc powrót tzw. epoki pozłacanej z II połowy XIX w., czyli dalszy wzrost nierówności majątkowych na świecie, a w ślad za nimi nierówności dochodowych? Czy to musi nieuchronnie w kilka dekad doprowadzić świat do plutokracji? A jeśli nie, to czy wzrost nierówności powinien nas niepokoić? I czy należy mu przeciwdziałać?

W tej recenzji nie ma miejsca nawet na zarys odpowiedzi. Jedną kwestię warto jednak podkreślić. Popularność „Kapitału w XXI wieku" nie wynika z niepodważalnej prawdziwości jego głównych tez. Jest to raczej odzwierciedlenie nastrojów społecznych, które zapanowały po kryzysie finansowym sprzed dekady. Ba, sam Piketty zdaje się nie wierzyć w kreśloną wizję. Wypowiada się tak, jak gdyby wzrost nierówności majątkowych i dochodowych dało się zahamować, a ich negatywne konsekwencje dla demokracji ograniczyć wbrew determinizmowi bijącemu z jego książki. To sugeruje, że w „Kapitale w XXI wieku" nie docenił wpływu, jaki na ewolucję nierówności mogą mieć takie czynniki jak nastroje społeczne, które z kolei mogą być kształtowane przez intelektualistów takich jak on. Być może książka Piketty'ego zahamuje procesy, o których zaalarmowała świat.