Bolidy na ostrym zakręcie

Biznes i sport › Formuła 1 zarabia setki milionów na prawach telewizyjnych, umowach ze sponsorami i biletach, ale gdy nie można jeździć, przynosi wyłącznie straty. Ze wszystkich globalnych sportów to właśnie prestiżową serię wyścigową pandemia koronawirusa może dotknąć najbardziej.

Aktualizacja: 26.04.2020 11:22 Publikacja: 26.04.2020 11:12

Ferrari, którego wydatki przekraczały ostatnio 400 mln dolarów na sezon, jest jedną z ekip buntujący

Ferrari, którego wydatki przekraczały ostatnio 400 mln dolarów na sezon, jest jedną z ekip buntujących się przeciwko cięciu budżetów do zaledwie 100 mln dolarów.

Foto: Shutterstock

Wyścigi bez kibiców będą katastrofą finansową – ostrzega były szef Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Max Mosley. – Wszyscy są w stanie zawieszenia, tracą pieniądze. Sezon powinien zostać odwołany, nie mamy gwarancji, że uda się go rozegrać.

Plany były ambitne. To miał być najdłuższy sezon w historii, tymczasem na razie szykuje się jedna z najkrótszych rywalizacji. Z 22 zaplanowanych rund dwie już odwołano (Australia, Monako), siedem kolejnych przełożono na nieokreślony termin (Bahrajn, Wietnam, Chiny, Holandia, Hiszpania, Azerbejdżan i Kanada), pod znakiem zapytania stoją również Grand Prix we Francji i w Belgii.

Dziś najbardziej prawdopodobny termin rozpoczęcia sezonu to 5 lipca. Na Red Bull Ringu w austriackim Spielbergu mogłyby się odbyć dwa wyścigi, na brytyjskim Silverstone, który ma przyjąć kierowców dwa tygodnie później – nawet trzy.

Chronić ludzi

Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by jeden tor gościł uczestników GP więcej niż raz w roku. Teraz to pozwoliłoby ograniczyć koszty, bo większość zespołów ma swoje siedziby na Wyspach, a także zmniejszyć ryzyko związane z zakażeniem koronawirusem i choć w części uratować sezon.

Liczba osób pracujących przy GP Austrii i GP Wielkiej Brytanii ma zostać zredukowana do minimum. Zabraknie dziennikarzy, wejdą tylko operatorzy kamer. Będzie konieczność noszenia masek i zachowania bezpiecznej odległości. Wygląda na to, że tak surowe zasady będą obowiązywać podczas wszystkich europejskich rund. Na bieżąco testowani mają być kierowcy i przedstawiciele ekip.

– Musimy chronić naszych ludzi. Nie możemy doprowadzić do powtórki z Australii – przekonuje szef McLarena Andreas Seidl. To właśnie w tym zespole wykryto w Melbourne pierwszy przypadek koronawirusa w padoku. Zmusił on organizatorów do odwołania inauguracji sezonu, decyzję podjęto jednak dopiero dwie godziny przed treningami, gdy część kierowców wzięła już sprawy w swoje ręce, spakowała walizki i udała się w drogę do domu, a nieświadomi sytuacji kibice zbierali się przed zamkniętymi bramami.

W tle toczyła się gra o duże pieniądze, ponieważ Liberty Media, czyli posiadacz praw komercyjnych, dostaje od organizatorów GP około 50 mln dolarów. Kwota ta zasila fundusz, z którego wypłacane są następnie premie dla ekip. Broniący tytułu Lewis Hamilton całe zamieszanie skwitował krótko: kasa jest królem.

Premie dla ubogich

Fabryki pozamykano, kierowców wysłano na przymusowe urlopy, zredukowano etaty i wynagrodzenia. Dyrektor generalny F1 Chase Carey obniżył sobie pensję o 20 proc. Zespoły włączyły się do walki z koronawirusem, produkując maski ochronne, aparaty tlenowe i części do respiratorów.

Liberty Media, by uchronić mniejsze ekipy przed bankructwem, postanowiło przelać im premie z góry. – Chcemy mieć pewność, że zespoły będą wypłacalne. Potrzebujemy ich, by móc rywalizować – tłumaczy prezes firmy Greg Maffei. Twierdzi, że F1 jest przygotowana na każdy scenariusz: na wyścigi bez kibiców, na 15–18 rund w sezonie, a nawet na wypadek, gdyby nie udało się rozegrać żadnego Grand Prix.

Szef Alpha Tauri Franz Tost szacuje, że odwołanie jednego wyścigu to strata 1,5–2 mln euro dla jego zespołu. Pod ścianą znalazły się również m.in. Renault i Williams, który pożyczył 50 mln funtów od kanadyjskiego miliardera Michaela Latifiego, ojca swojego kierowcy Nicholasa. Ale im dłużej nie uda się wyjechać na tor, tym większe prawdopodobieństwo, że z rywalizacji trzeba będzie się wycofać.

Ostatni dzwonek

– Nie widzę żadnych niepokojących sygnałów, że F1 mogłaby przestać istnieć, ale jeżeli nie podejmiemy zdecydowanych kroków, będziemy tracić zespoły. To ostatni dzwonek, by F1 stała się zdrowsza i bardziej zrównoważona – nie ma wątpliwości Seidl, kierujący McLarenem.

Jednym ze sposobów na przetrwanie kryzysu ma być ograniczenie wydatków. Od przyszłego sezonu limit budżetów ma wynosić 150 mln dolarów (nie wlicza się w to m.in. pensji kierowców i kosztów marketingowych).

Mniejsi gracze nalegają na dalsze redukcje – do 100 mln dolarów, ale sprzeciwiają się temu Mercedes, Red Bull i Ferrari, wydające dziś ponad 400 mln. Włosi argumentują, że ekipy produkujące silniki powinny obowiązywać inne przepisy niż tych, którzy jednostki napędowe tylko kupują po wcześniej ustalonej cenie.

Dyrektor Red Bull Racing Christian Horner zaproponował powrót do samochodów klienckich. Biedniejsi nie ponosiliby kosztów związanych z badaniami i rozwojem, zajmowaliby się tylko ściganiem. – Przy znacznych oszczędnościach zyskaliby bardziej konkurencyjne auta – przekonuje Horner.

Surfując na B§ali

Kierowcy, czekając na zielone światło, podtrzymują formę w domach albo ładują baterie daleko od cywilizacji.

Hamilton przed koronawirusem schował się na Bali. Uczy się surfowania i języka francuskiego, ale cały czas pozostaje w kontakcie ze swoim zespołem. Ucina też spekulacje na temat transferu do Ferrari. – Nie myślę o zmianach, jestem w ekipie marzeń – podkreśla kierowca Mercedesa.

Ferrari szuka ewentualnych następców Sebastiana Vettela. Niemiec wciąż nie przedłużył umowy obowiązującej do końca roku. Jedną ofertę już odrzucił. Nie zgadza się na obniżenie zarobków, chce też dłuższego kontraktu.

Gdy sezon wreszcie wystartuje, jedną z najbardziej zapracowanych osób będzie Robert Kubica. Rolę kierowcy testowego i rezerwowego w Alfa Romeo Racing Orlen zamierza łączyć z jazdami w niemieckiej serii DTM. Wyścigi mają ruszyć w lipcu na Norisringu, kilka dni po Grand Prix Austrii. Jeśli kolejne rundy F1 będą upychane w kalendarzu, wypełnienie wszystkich obowiązków może graniczyć z cudem.

– To jakby grać w Bayernie w Lidze Mistrzów, a równolegle we włoskiej drużynie w Serie A – mówi obrazowo Kubica, który w sobotę weźmie znów udział w wirtualnym wyścigu na platformie iRacing – tym razem na Nurburgringu.

Taki rodzaj rozrywki, choć popularny wśród kierowców, nie wszystkim przypadł jednak do gustu. – Wolę poczekać, aż wrócę na prawdziwy tor – zaznacza kolega Kubicy z Alfa Romeo Kimi Raikkonen. Tyle tylko, że nikt nie ma pewności, kiedy powrót do rzeczywistości będzie możliwy. I czy będzie to jeszcze F1, jaką znamy.

Parkiet PLUS
Do poprawy wyników spółek z branży chemicznej niezbędny jest wzrost popytu i cen
Parkiet PLUS
Najwyższe stopy zwrotu przyniosą średnie spółki
Parkiet PLUS
Drozapol, Kernel... czyli ostra walka o delisting
Parkiet PLUS
Bank centralny jedyną realną opozycją przeciw rządom Victora Orbána
Parkiet PLUS
Nie ma planów i prac nad zmianami w OFE
Parkiet PLUS
Dodatków bio w paliwach przybywa