Czy automatyzacja zabije popyt na ludzką pracę?

Prognozy › Jeśli źle wykorzystamy postępy w robotyce, to spora część ludzi skończy na państwowych zasiłkach, a śmietankę zysków spije kilku gigantów.

Aktualizacja: 13.01.2018 12:34 Publikacja: 13.01.2018 11:33

Postępy w robotyce budzą entuzjazm, ale również często zrozumiałe obawy. Przyszłość może wiązać się

Postępy w robotyce budzą entuzjazm, ale również często zrozumiałe obawy. Przyszłość może wiązać się z wieloma zaskoczeniami...

Foto: Archiwum

Obecnemu ożywieniu gospodarczemu towarzyszą zastanawiające anomalie. Jedną z największych jest zagadka zbyt wolno rosnących płac. Oto bowiem w wielu krajach mamy solidny wzrost PKB, rekordowo dobre wskaźniki koniunktury i stopę bezrobocia na najniższym poziomie od ponad dekady, a przy tym bardzo ograniczony wzrost płac. Wynagrodzenia w wielu krajach rozwiniętych rosną w tempie niższym niż sugerowałyby to inne trendy gospodarcze. Jak to wytłumaczyć?

Christopher Pissarides, zdobywca ekonomicznego Nobla w 2010 r. i zarazem wykładowca London School of Economics, uważa że częściowo winny temu jest proces robotyzacji w gospodarce. O ile postęp technologiczny sprawił, że część pracowników wykonuje swoje zadania efektywniej, o tyle dla wielu innych przełożył się on na płacową stagnację. – Widzimy jak odnoszący sukcesy przedsiębiorcy z branży technologicznej stają się bogatsi, a jednocześnie komputeryzacja i robotyzacja nic nie zrobiły dla ludzi z gorzej opłacanych zawodów, takich jak woźni i sprzątaczki. Trudno się więc spodziewać, by wynagrodzenia gorzej opłacanych rosły w wyniku działania wewnętrznych sił – stwierdził Pissarides. Oczywiście spostrzeżenie Pissaridesa to duże uproszczenie, ale faktem jest, że rynki pracy zaczynają się zmagać z nowym wyzwaniem: konkurencją pomiędzy pracownikami a mechanicznymi niewolnikami, którym nie trzeba wypłacać pensji ani opłacać składek na ZUS. Niewolnikami często o wiele bardziej wydajniejszymi od ludzkich pracowników, a przy tym nie myślącymi o zrzeszaniu się w związkach zawodowych. Co prawda koszty zakupów tego rodzaju mechanicznych niewolników są często spore, ale dosyć szybko się zwracają. Wszystko wskazuje, że problem tej konkurencji będzie w nadchodzących dziesięcioleciach narastał.

Ekonomiści epatują więc prognozami mówiącymi jak szybko roboty będą odbierały ludziom miejsca pracy. Według szacunków PwC z 2017 r. istnieje ryzyko, że w ciągu najbliższych 15 lat z powodu automatyzacji zagrożonych zniknięciem będzie 38 proc. etatów w USA, 35 proc. w Niemczech, 30 proc. w Wielkiej Brytanii i 21 proc. w Japonii. – Roboty zastąpią 50 proc. miejsc pracy w następnej dekadzie – przewiduje Kai-Fu Lee, założyciel funduszu Sinovation Ventures i zarazem ceniony, chiński ekspert ds. nowych technologii. Czy rzeczywiście będzie aż tak źle? I czy warto przeciwstawiać się postępowi technicznemu, by ratować zagrożone miejsca pracy?

Zastąpić wszystkich ludzi!

Postęp technologiczny często prowadził do eliminacji całych ścieżek kariery zawodowej. (Kto dziś słyszał o takich zawodach, jak latarnik czy windziarz?). Produkcja masowa sprawiła, że popularne kiedyś zawody rzemieślnicze zostały zepchnięte do nisz. Globalizacja zamieniła wiele kwitnących wcześniej okręgów przemysłowych w „pasy rdzy". Nieuniknione jest więc, że sztuczna inteligencja i roboty wyprą ludzi z wielu branż. Oczywiście nie każda branża zostanie dotknięta w ten sam sposób. Carl Frey i Michael Osborne, badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego, opublikowali w 2013 r. raport „Przyszłość zatrudnienia: Jak wrażliwe są zawody na komputeryzację?". Szacowali w nim ryzyko, jakie stanowi proces automatyzacji dla poszczególnych grup zawodowych. Z ich wyliczeń wynika, że najbardziej zagrożone (99-proc. ryzyko automatyzacji) są posady: telemarketerów, osób przeszukujących rejestry, krawców, techników matematycznych, pracowników firm ubezpieczeniowych wyliczających ryzyko, zegarmistrzów, agentów frachtowych, pracowników studiów fotograficznych, techników bibliotecznych i pracowników banków przyjmujących wnioski o otwarcie konta. Najmniej zagrożone są zaś posady: terapeutów rekreacyjnych (0,28 proc. ryzyka automatyzacji), mechaników oraz instalatorów z pierwszej linii (0,3 proc.). Bezpieczne są m.in. etaty chirurgów (0,42 proc.), duchownych (0,81 proc.), pielęgniarek (0,9 proc.), prezesów (1,5 proc.), inżynierów przemysłowych (2,9 proc.), nieco mniej: aktorów (37 proc.), ekonomistów (43 proc.) i programistów komputerowych (48 proc.), a w dużo mniejszym stopniu: pracowników działów wsparcia informatycznego (65 proc.), kierowców autobusów (67 proc.), barmanów (77 proc.), ochroniarzy (84 proc.), robotników budowlanych (88 proc.) czy kelnerek (94 proc.). Zagrożona likwidacją przez roboty jest więc długa lista posad.

GG Parkiet

Entuzjaści robotyzacji wskazują jednak, że ten obraz jest niepełny, gdyż postęp techniczny powinien stworzyć wiele nowych rodzajów posad, których jeszcze nie ma. Ponadto ktoś będzie musiał doglądać armii robotów zatrudnionych w fabrykach oraz towarzyszącej im infrastruktury. W wielu sektorach roboty i ludzie będą pracowali obok siebie. Tak jest już np. w przemyśle motoryzacyjnym. Według danych Międzynarodowej Federacji Robotyki, w tej branży w USA w latach 2010–2015 zainstalowano 60 tys. robotów przemysłowych. W tym samym czasie liczba pracowników tego sektora zwiększyła się o 230 tys. W niemieckiej branży motoryzacyjnej w latach 2010–2015 liczba robotów wzrosła o 14 tys., a zatrudnienie ludzi o 90 tys. McKinsey Global Institute szacuje zaś, że w 90 proc. branż nie da się w przyszłości przeprowadzić pełnej automatyzacji. Zresztą czasem ta automatyzacja byłaby źle widziana przez potencjalnych klientów (np. źle przyjmowaliby zastąpienie przez maszynę zaufanego lekarza czy młodej, ładnej kelnerki). Entuzjaści automatyzacji wskazują zaś , że opór przed robotyzacją grozi niezałapaniem się na falę rozwoju technologicznego, która mogłaby przynieść impuls dla wzrostu gospodarczego.

Dane IFR mówią, że inwestycje w roboty były odpowiedzialne za jedną dziesiątą wzrostu PKB na głowę w krajach OECD w latach 1993–2013. Rozwój tej branży jest i tak bardzo nierówny na świecie. Według IFR aż 74 proc. całej światowej sprzedaży robotów przemysłowych przypadało na pięć krajów: Chiny, Japonię, Koreę Południową, USA i Niemcy. W Chinach sprzedano 87 tys. robotów, czyli 30 proc. światowej podaży. W Korei Płd. sprzedaż sięgnęła 41,4 tys. robotów, w Japonii 36 tys., w USA 31,4 tys., a w Niemczech 20 tys. Jeśli kraje rozwijające się nie włączą się w trend robotyzacji, to może im grozić w przyszłości pogłębienie przepaści dzielącej je od potęg gospodarczych. Roboty będą bowiem eliminować ze światowego podziału pracy te rynki, które konkurują głównie tanią siłą roboczą. W wyścigu z mechanicznymi niewolnikami, robotnik z kraju rozwijającego się stoi na przegranej pozycji.

Ozusować wszystkie roboty?

Kraje rozwinięte może zaś czekać osunięcie się w stronę modelu społecznego znanego ze starożytnego Rzymu – armia robotycznych niewolników napędzająca gospodarkę , grupka potentatów żyjących w wielkim bogactwie oraz sfery niższe, których spokój kupowany będzie za pomocą wydatków socjalnych (takich jak minimalny dochód gwarantowany) oraz „igrzysk".

– Jeżeli będzie podtrzymana logika technologiczna, jaką podąża automatyzacja, to taki scenariusz może się ziścić. Popyt byłby wówczas kreowany przez „pieniądze z helikoptera" zapewniane przez bank centralny lub zapewniany na pewne podstawowe potrzeby poprzez minimalny dochód gwarantowany, co już ma swoich zwolenników wśród technooligarchów amerykańskich i pewnie nie tylko amerykańskich. Oczywiście ten dochód gwarantowany stałby się wówczas koniecznością, ale kluczową sprawą byłaby jego wysokość oraz to jak będzie skonstruowany. Łatwo sobie wyobrazić, że pieniądze z dochodu gwarantowanego zostaną pochłonięte przez wzrost kosztów życia, np. związanych z nieruchomościami czy kosztami sprzętu elektronicznego – mówi „Parkietowi" Filip Konopczyński, ekspert Fundacji Kaleckiego.

Jest to jednak scenariusz, którego można uniknąć. – Logika, zgodnie z którą zmierzamy, wskazuje, że taki scenariusz jest możliwy, ale trzeba zauważyć, że automatyzacja nie jest zjawiskiem nowym, a wraz z postępem technologicznym miejsc pracy często było więcej niż mniej. Na pewno dojdzie do zmiany strukturalnej na rynku pracy. Na przykład więcej osób będzie pracowało przy konserwacji infrastruktury związanej z internetem wszystkiego. Spełnienie się wizji „świata bez pracy" będzie zależało nie tyle od postępu technologicznego, ale od tego, co z tym postępem zrobimy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której zyski z automatyzacji będą dzielone między obywateli, a także sytuację, w której nastąpi jeszcze większa koncentracja tych zysków w rękach kilku gigantów – dodaje Konopczyński.

Czyżby więc rozwiązaniem było obłożenie robotów podatkami i składkami, by pracowały na emerytury i świadczenia ludzi? W 2017 r. taką propozycję zgłosił Benoit Hamon, kandydat jednej z lewicowych partii we francuskich wyborach prezydenckich. Wielu ekspertów wskazuje jednak, że jej skutkiem ubocznym byłoby zahamowanie postępu technologicznego i poprawy wydajności gospodarki kraju, który by się zdecydował na taki krok. A wielkie koncerny po prostu przerzuciłyby produkcję tam, gdzie roboty nie są opodatkowane. – Problem z opodatkowaniem robotów jest taki, że byłby to negatywny bodziec dla rozwoju technologicznego. Moim zdaniem, korzystniejszym rozwiązaniem byłoby lepsze opodatkowanie dochodów uzyskiwanych z automatyzacji. Inaczej niż obecnie mogłyby zostać np. opodatkowane dochody zdobywane biernie z praw patentowych. Przy odpowiednio skonstruowanym systemie podatkowym można uzyskać konkretne efekty. Oczywiście nie powinniśmy obawiać się tego, że w wyniku automatyzacji za naszego pokolenia pracy już nie będzie, ale tego, że może być tej pracy bardzo mało. Obok procesu automatyzacji przebiega bowiem proces„uberyzacji" i przenoszenia kosztów pracy oraz ryzyka na pracownika. To nie tylko wynik zmian technologicznych, ale też polityczno-społecznych – przypomina Konopczyński.

Być może więc w przyszłości większy ciężar utrzymania miejsc pracy „ze względów społecznych" weźmie na siebie państwo. Przebłyski tego widać już choćby w Japonii. Automatyzacji towarzyszy tam kreatywność w utrzymywaniu ludzkich miejsc pracy. Na przykład na każdej, nawet najmniejszej stacji kolejowej, dyżuruje pracownik gotowy, by pomóc niepełnosprawnemu wyjechać wózkiem z pociągu...

Parkiet PLUS
Do poprawy wyników spółek z branży chemicznej niezbędny jest wzrost popytu i cen
Parkiet PLUS
Najwyższe stopy zwrotu przyniosą średnie spółki
Parkiet PLUS
Drozapol, Kernel... czyli ostra walka o delisting
Parkiet PLUS
Bank centralny jedyną realną opozycją przeciw rządom Victora Orbána
Parkiet PLUS
Nie ma planów i prac nad zmianami w OFE
Parkiet PLUS
Dodatków bio w paliwach przybywa