Konsumpcja kwitła dzięki rozgrzanym rynkom pracy. Nie przekładało się to jednak na pojawianie się zagrożenia wystrzałem wskaźników inflacyjnych. W rezultacie najważniejsze banki centralne utrzymywały łagodne nastawienie – nie kwapiono się do zdecydowanej normalizacji. Brak presji cen i gołębia polityka władz monetarnych sprzyjały utrzymywaniu w ryzach rentowności amerykańskich obligacji. Wypychało to kapitał w kierunku bardziej ryzykownych rynków długu kuszących wyższą dochodowością. Hossa na rynku akcji trwała w najlepsze: indeksy giełdowe ustanawiały historyczne rekordy przy niskiej zmienności.

Przez wiele miesięcy w głębokiej defensywie był dolar. Szklarniowe dla rynków otoczenie w anglojęzycznym żargonie określano mianem „Goldilocks economy". Termin pochodzi od imienia głównej bohaterki przypowiastki o Złotowłosej i trzech niedźwiadkach. Dziewczynka próbowała owsianki z trzech miseczek, by stwierdzić, że najlepsza jest ta o pośredniej temperaturze. Ani gorąca, ani zimna. Podobnie kondycja światowej gospodarki była wystarczająco dobra, by podsycać apetyt na ryzyko. Jednocześnie nie było groźby narastania nierównowag wymagających bardziej restrykcyjnego podejścia banków centralnych.

Przypomnienie tamtego okresu jest nieprzypadkowe. Po fali odpływów z 2018 r. rynki EM znów mocniej przyciągają kapitał. Jednym z powodów jest porzucenie polityki kontynuacji normalizacji przez Fed. Jeszcze kilkanaście tygodni temu scenariuszem bazowym dla rynków było zakończenie cyklu na łącznie kilkunastu podwyżkach i znaczne ograniczenie bilansu Rezerwy Federalnej (walcząc ze skutkami ostatniego kryzysu, napompowano go z niespełna biliona do ponad czterech bilionów dolarów). Dziś, zanim dokonano dziesiątego podwyższenia kosztu pieniądza, nie ma wśród inwestorów pewności, czy kolejnym ruchem FOMC nie będzie cięcie stóp. Wiemy też, że proces redukcji bilansu potrwa krócej. Skala absorpcji nadwyżki płynności w globalnym systemie finansowym będzie zatem mniejsza, niż zakładano.

Ostry zwrot w retoryce wsparł rynki wschodzące, ale nie ma powodów do trwałego optymizmu. Nie ma mowy o powrocie do bezinflacyjnego wzrostu czasów „Goldilocks economy". Wtedy banki centralne postępowały wbrew przyspieszeniu, dziś łagodzą stanowisko ze strachu przed silnym schłodzeniem koniunktury. To kolosalna różnica, a należy też pamiętać, że polityka monetarna nie ma dziś narzędzi, by zapobiec fali przecen ryzykownych aktywów w przypadku gwałtownego hamowania wzrostu. ¶