Wydarzenia środowej sesji można podzielić na dwie części. W pierwszej mieliśmy do czynienia z niewielką zmienność, obojętnością inwestorów na sygnały płynące z gospodarki, ale mimo wszystko na GPW, tak jak i na innych europejskich parkietach dominował kolor zielony. W drugiej części to dane makroekonomiczne zaczęły odgrywały kluczową rolę. Przełożyły się one też na większą zmienność i niepewność dotyczącą tego czy znowu nie trzeba będzie pogodzić się z giełdową przeceną. Ale po kolei...

WIG20 na początku dnia zyskiwał około 0,5 proc. Zapowiadało się więc, że po poniedziałku i wtorku, czeka nas kolejny wzrostowy dzień na GPW. Nie dość bowiem, że pomagało nam otoczenie, to jeszcze inwestorzy zignorowali dane z polskiej gospodarki. Z opublikowanych bowiem w środę danych GUS wynikało, że w IV kwartale 2017 r. wzrost PKB przekroczył 5 proc. Wynik okazał się najlepszy od sześciu lat, jednak dane sugerują też, że o dalsze przyspieszenie wzrostu PKB może być już ciężko.

Nie zmieniło to jednak obrazu rynku. WIG20 przez wiele godzin tkwił praktycznie w martwym punkcie. Tak było do godz. 14.30 czyli do momentu publikacji danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych. W centrum uwagi znalazła się przede wszystkim amerykańska inflacja, która okazała się wyższa od prognoz. Może to mieć niebagatelny wpływ na dalszą postawę amerykańskiego banku centralnego, który może wyrażać większą skłonność do podwyżek stóp procentowych. W krótkiej chwili nastroje na rynkach mocno się popsuły. Pod kreską znalazły się kontrakty na amerykańskie indeksy. Wzór z nich wzięły wskaźniki europejskie w tym także indeksy warszawskiej giełdy. WIG20 zjechał pod kreskę i wydawało się, że jesteśmy skazani na przecenę.

Amerykanie szybko jednak opanowali nerwy. Po godzinie od rozpoczęcia handlu tamtejsze indeksy wyszły na plus, co nie mogło ujść uwadze również inwestorom w Europie. W efekcie straty, które pojawiły się po publikacji danych zostały odrobione. WIG20 ostatecznie zyskał 0,75 proc.