California Dreamin’

Corporate governance polega na tym, że kiedy zawodzą zasady dobrych praktyk, konieczne staje się użycie regulacji. Kiedy więc rynek nie stosuje po dobroci reguł wspólnie uzgodnionych i przyjętych, będzie je stosował pod przymusem.

Publikacja: 17.10.2018 04:30

Andrzej S. Nartowski ekspert corporate governance

Andrzej S. Nartowski ekspert corporate governance

Foto: Fotorzepa, Małgorzata Pstrągowska

Nie byłem jesienią w Kalifornii. Ale pamiętam smutną piosenkę The Mamas & The Papas z 1966 r., jak żółkną liście i szarzeje niebo. W niedzielę 30 września wieloletni gubernator stanu Jerry Brown był chyba w lepszym nastroju, podpisując w swoim domu dokument sygnowany SB826: Senate Bill 826, stanową ustawę obligującą spółki zarejestrowane w Kalifornii do wprowadzenia do rad dyrektorów przynajmniej jednej kobiety przed końcem 2019 r., a do końca 2021 r. – dwóch. W ten sposób pierwszy z amerykańskich stanów wprowadził do legislacji obowiązkowe kwoty udziału kobiet w radach.

Istnieją różne sposoby promocji udziału kobiet w radach nadzorczych/radach dyrektorów. Zazwyczaj nie działają. Należy do nich powołanie się na względy merytoryczne. Gdyby dobór do rad oparty był na tych względach, gdyby o członkostwie przesądzały wyłącznie kwalifikacje, wiedza, bogactwo doświadczeń – temat udziału kobiet straciłby aktualność. Uczciwa konkurencja sprzyjałaby kobietom. Zbędne byłyby kwoty, parytety, punkty za płeć itd. Niestety, kryteria doboru bywają różnorodne, nie zawsze merytoryczne.

Nie działają także argumenty racjonalne. Powinnyśmy dobierać składy rad z najbogatszej, najbardziej różnorodnej puli talentów. Różnorodność niejedno ma imię, dotyczy środowiska, wykształcenia, zawodowej wstęgi życia, wieku, płci. Obecność kobiet w radzie wzbogaca tę różnorodność. Pozwala także wzbogacić zgromadzony w tym organie potencjał doświadczeń, talentów, osobowości i kwalifikacji. Pozwala przebić szklany sufit grodzący kobietom drogę do należnych im awansów i stanowisk. Pozwala wreszcie odejść od zwyczaju obsadzania rad wyłącznie mężczyznami, co prowokuje co bardziej zadziorne feministki. W dyskusjach o pożytkach z kobiet w radach wskazuje się niekiedy, że przeważają tam mężczyźni w podobnym wieku, podobnie wykształceni, podobnie doświadczeni, odziani w podobne garnitury, więc i myślący podobnie, a przy tym są oni gnuśnymi, bladymi, łysymi, leniwymi, niezdarnymi wymoczkami dobranymi spomiędzy płci brzydkiej. Tylko jeszcze nie kradną kiełbasy.

Są także argumenty naukowe. A może – naukawe. Prowadzone są badania, z których wynika, że spółki z udziałem kobiet w zarządach, albo radach, osiągają wyższą dochodowość, zachowują się bardziej poprawnie, lepiej traktują załogę, wyżej opłacają menedżerów. Rzecz w tym, że nie są to wyniki wiarygodne, może z wyjątkiem tezy, że kobiety w radzie dyrektorów bywają skłonne do przyznania wyższych wynagrodzeń menedżerom. Chciałoby się wykazać naukowo, że im więcej kobiet w zarządzie, albo radzie, tym wyższa stopa zwrotu, wyższe zyski i dywidendy (podobnie szlachetny cel przyświeca dowodzeniu, że inwestorzy płacą znacznie więcej za spółki z corporate governance), ale w wynikach badań więcej jest czucia i wiary niż mędrca szkiełka i oka.

Pozostają więc środki przymusu. Przecież corporate governance polega na tym, że kiedy zawodzą zasady dobrych praktyk, konieczne staje się użycie regulacji. Kiedy więc rynek nie stosuje po dobroci reguł wspólnie uzgodnionych i przyjętych, będzie je stosował pod przymusem. I chociaż o zaletach różnorodności rad i pożytkach z udziału w nich kobiet piszę często od blisko dwóch dekad, do tej pory wstrzymywałem się przed myślą, że sprawę trzeba wesprzeć srogą sankcją, albowiem pragnę uniknąć kolejnej interwencji państwa w to, co się dzieje na rynku. Lecz skoro nie potrafimy zawrzeć umowy społecznej, zachować się należycie, działać w interesie ogółu, skoro skłaniamy władzę do ingerencji w rynek, wypada się z tą ingerencją godzić.

Kalifornia przyjęła przepisy, mające zamknąć sprawę. Lecz nie da się jej zamknąć raz na zawsze. Znamy kalendarz, do kiedy w radzie każdej spółki ma znaleźć się kobieta, a do kiedy dwie. Zapytam: a co z trzecią kandydatką? Przecież już słychać głosy, że należy ustalić parytet dający kobietom 30, 40 procent, a może połowę, miejsc w radzie dyrektorów. Stany Zjednoczone mają bogatą tradycję akcji afirmatywnej służącej dobrym sprawom i sprawiedliwym celom, ale nie wolnej od zjawisk, jakie w Polsce nazywamy „przegięciami", ponieważ nie lubimy terminu „dyskryminacja". Można się spodziewać, że za kwotami kobiet pójdą z czasem kwoty kolorowych, mniejszości, przedziałów wiekowych, aż w końcu, pod nadmiarem regulacji, rynek się załamie, padnie, ku zadowoleniu aktywistów walczących o słuszne sprawy. W piosence „California Dreamin'" ledwo zaczęła się jesień, zaraz nadeszła zima. Mroźna!

WWW.ANDRZEJNARTOWSKI.PL

Felietony
Wzrost zredukuje dług
Felietony
Wyzwania HR emitentów
Felietony
Wejście tygrysa
Felietony
Czy IPO straciło w oczach funduszy?
Felietony
Zasoby srebra szansą dla zielonej transformacji Polski
Felietony
Spółki lepiej monitorowane