Rachunek zysków i strat notowań

O ile w latach 1996-2015 przybywało netto 21 debiutantów rocznie, o tyle od roku 2016 ubywało netto rocznie po osiem spółek (dane tylko dla rynku regulowanego, w przypadku NewConnect exodus jest jeszcze bardziej wyraźny).

Publikacja: 07.10.2021 05:00

Dr Mirosław Kachniewski, prezes Zarządu Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Dr Mirosław Kachniewski, prezes Zarządu Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: materiały prasowe

Debiut giełdowy kiedyś był formą nobilitacji przedsiębiorstwa i jednocześnie dawał wiele korzyści, przy stosunkowo małych kosztach z tym związanych. Zaowocowało to bardzo dynamicznym rozwojem polskiego rynku kapitałowego, ale przyniosło też skutki negatywne, z którymi musimy się dziś mierzyć.

20 lat temu mieliśmy diametralnie różne otoczenie makroekonomiczno-regulacyjne. Stopy procentowe były na tyle wysokie, że praktycznie uniemożliwiały finansowanie dłużne, a wymogi regulacyjne były możliwe do spełnienia przez niewielkie przedsiębiorstwa. Rozwinięta infrastruktura podmiotów wspomagających powodowała, że wejście na rynek było stosunkowo tanie, a właściciele najczęściej nie zdawali sobie sprawy, że debiut giełdowy, to nie koniec, lecz dopiero początek poważnych obowiązków informacyjnych. A co ważniejsze – nie wiedzieli, że droga odwrotu jest ekstremalnie trudna.

Praktycznie każda decyzja biznesowa może zostać odwrócona, ale ta o upublicznieniu spółki oznacza pewnego rodzaju „dożywocie" – sama spółka nie może opuścić giełdy, ktoś musi ją wykupić i to w dość skomplikowanej procedurze publicznych wezwań. Oczywiście nie mam zamiaru krytykować tego trybu, gdyż jest on podstawą ochrony inwestorów, ale stwierdzam prosty fakt, iż spółki giełdowe stają się pewnego rodzaju zakładnikami regulatorów, nadzorców, operatorów rynków, gdyż nie mają drogi odwrotu. Szczególnie widoczne było to przy wprowadzaniu regulacji MAR, kiedy to koszty i ryzyko związane z obecnością na rynku (zwłaszcza dla spółek z NewConnect) drastycznie wzrosły, a spółki (a zatem także ich akcjonariusze) nie miały innego wyjścia, jak ponieść wszelkie niedogodności z tym związane.

Obecnie mamy do czynienia z sytuacją odwrotną niż dwie dekady temu – stopy procentowe szorują po dnie, za to wymogi regulacyjne sięgnęły szczytów. Odwrotny też stał się kierunek ruchu spółek – o ile w latach 1996–2015 przybywało netto 21 debiutantów rocznie, o tyle od roku 2016 ubywało netto rocznie po osiem spółek (dane tylko dla rynku regulowanego, w przypadku NewConnect exodus jest jeszcze bardziej wyraźny). Systematycznie spadająca liczba emitentów wskazuje na wartość odjętą wynikającą z faktu notowania, zwłaszcza w przypadku spółek małych, a warto przypomnieć, że mediana kapitalizacji na rynku regulowanym wynosi zaledwie 36 mln euro. Konieczne zatem wydaje się głębsze zbadanie tego zjawiska, szczegółowe określenie, jakie dodatkowe koszty ponoszą spółki giełdowe i jakie z tytułu notowania odnoszą korzyści. Jako SEG kilkukrotnie podchodziliśmy do tego tematu, ale napotykaliśmy problemy natury metodologicznej. Wynikają one z tego, że duża część kosztów jest składową szerszych procesów. Trudno oszacować, jaka część działu finansowego, prawnego czy compliance nie byłaby potrzebna w spółce niegiełdowej, względnie mogłaby być opłacana nieco niżej.

Co więcej, są koszty, które zmierzyć jest bardzo trudno. Jak wyliczyć np. koszt otwartości informacyjnej spółki giełdowej? Przy czym, ten koszt nie będzie jednolity, bo zależeć to będzie m.in. od branży (im silniej uregulowana, tym problem mniejszy) i od struktury konkurencji (im więcej konkurentów nie jest notowanych, tym problem większy). Jak zmierzyć koszt konieczności podporządkowania działań biznesowych harmonogramowi raportowania sprawozdań finansowych? Tu także sytuacja będzie różna w zależności od struktury akcjonariatu, bo inny będzie próg wrażliwości w przypadku, kiedy spółkę kontroluje jeden właściciel (zwłaszcza jeśli jednocześnie jest prezesem), a inny, kiedy dominować będą inwestorzy krótkoterminowi, dla których „dowiezienie" przez spółkę danego projektu w danym kwartale będzie miało istotne przełożenie na ich wyniki.

Jeszcze więcej wyzwań czai się przy analizie korzyści. Prestiż spółek giełdowych od słynnych wypowiedzi o „kasynie" jest – delikatnie rzecz ujmując – umiarkowany, choć tu też sytuacja jest różna, bo w przypadku małych spółek wchodzących na odległe rynki fakt notowania ma istotne znaczenie i bardzo ułatwia zawieranie kontraktów. Korzyści w obszarze zarządczym też są niejednoznaczne, bo wprawdzie reżim raportowania wymusza lepsze ułożenie wielu procesów, ale jednocześnie ogranicza elastyczność biznesową – trudno np. jest się wycofać z projektu ogłoszonego inwestorom. Za najbardziej wymierne można uznać korzyści finansowe, bo przejrzystość informacyjna z reguły pomaga, ale i tu sprawa nie jest prosta (są spółki, które z uwagi na konieczność stosowania MSR-ów i związane z tym wyceny wartości godziwej mają pogorszone warunki finansowania).

No i jak policzyć przyszłe korzyści wynikające z obecnych kosztów? Przykładem może być obowiązek raportowania czynników ESG – dziś stanowią one koszt dla spółek giełdowych, ale za dwa lata (kiedy obowiązek ten zostanie rozszerzony na spółki niegiełdowe) dzięki zbudowanej strukturze raportowania będą one miały lepszą pozycję wobec nienotowanych konkurentów.

Pomimo tych wszystkich trudności musimy jednak stawić czoła wyzwaniu. Rozpoczęliśmy projekt mający na celu identyfikację i kwantyfikację korzyści i kosztów związanych z notowaniem, a także możliwości zmniejszenia kosztów i zwiększenia korzyści. Wyniki programu pilotażowego zostaną przedyskutowane podczas Kongresu CFO SEG 28 października i staną się podstawą do pogłębionych badań.

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych