Notowane spółki niegiełdowe – zarys problemu

Prawie połowa emitentów notowanych na rynku regulowanym warszawskiej giełdy to według kryteriów samej GPW spółki niegiełdowe. Najwyższy czas dokonać zmian systemowych.

Aktualizacja: 07.05.2020 11:46 Publikacja: 07.05.2020 05:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

Prawie połowa emitentów notowanych na rynku regulowanym warszawskiej giełdy to według kryteriów samej GPW spółki niegiełdowe. Najwyższy czas, aby dokonać zmian systemowych, które pozwoliłyby na uzdrowienie tej sytuacji z korzyścią dla wszystkich grup uczestników rynku.

Nie od dziś wiadomo, że na warszawskiej giełdzie co do zasady notowane są spółki małe i bardzo małe, natomiast nałożone na nie wymogi są duże i bardzo duże. Wg wtorkowych danych aż 174 spośród 397 notowanych spółek krajowych (czyli 44 proc.) nie spełnia kryterium wartości kapitalizacji (15 mln euro) ustalonej przez samą GPW jako próg wejścia. Warto nadmienić, że nie jest to sytuacja wyjątkowa, ani tym bardziej przejściowa. Na koniec marca było to 46 proc., a na koniec ub.r. 42 proc. I trudno się spodziewać, aby te spółki istotnie zwiększyły swą wartość w najbliższych miesiącach czy latach.

Konieczne jest zatem podjęcie pilnych działań regulacyjnych mających na celu ochronę inwestorów przed nadmierną ochroną regulacyjną. Nasuwa się tu analogia do obecnej sytuacji epidemicznej – tak samo jak więcej osób umrze z powodu walki z koronawirusem niż z powodu samego koronawirusa, tak większy jest dla inwestorów koszt wypełniania przez spółki surowych wymogów regulacyjnych niż korzyści z tego wynikające. Szczególnie kosztowna jest nadmierna otwartość informacyjna utrudniająca konkurowanie z podmiotami nienotowanymi, a w obecnej sytuacji – mogąca wręcz prowadzić do upadłości spółek.

Zdaję sobie sprawę, że powyższa teza może budzić kontrowersje, gdyż dominująca linia narracji promuje konieczność zachowania jak najwyższych standardów bezpieczeństwa rynku za każdą cenę jako ochronę praw nabytych niezbędnych dla ochrony inwestorów. Dlatego na początku rozbroję te argumenty, a następnie zaproponuję możliwe rozwiązania, które wydają się najlepsze z perspektywy rozwoju polskiego rynku kapitałowego.

Główny argument ze strony zwolenników konieczności utrzymywania wysokich standardów nawet przez „niskie" spółki jest wyrażony w powiedzeniu „widziały gały, co brały". Skoro emitent decydował się na wejście na giełdę powiązane z koniecznością spełniania tych standardów, to powinien się czuć zobowiązany do ich przestrzegania. Nawet jeśli jest w trudnej sytuacji, to musi respektować „prawa nabyte" inwestorów. Niestety, ten argument jest chybiony – nikt wprowadzając spółkę na giełdę wiele lat temu nie mógł przewidzieć, że będzie to obarczone takimi wymogami, jak dotychczas. Otóż „gały widziały" zupełnie co innego: zupełnie inny poziom dyskomfortu wobec zupełnie innych wymogów regulacyjnych i nadzorczych oraz zupełnie inne spektrum korzyści wobec istnienia wówczas silnego i stabilnego popytu ze strony OFE.

Przy czym należy podkreślić, iż w odróżnieniu od ryzyk regulacyjnych występujących w „normalnym" biznesie, po dopuszczeniu do notowań emitent staje się więźniem giełdy i nie może jej opuścić, dopóki ktoś go nie wykupi, pomimo że w trakcie gry reguły diametralnie się zmieniły. Jeśli mielibyśmy iść tropem „praw nabytych", to należy je traktować symetrycznie. Skoro spółka nabyła kiedyś prawo do notowania akcji w określonym stanie prawnym, to może powinna to prawo zachować pomimo zmieniających się regulacji? Może nowe regulacje powinny być stosowane do nowych podmiotów? Szczególnie okrutnie regulator unijny rozprawił się z rynkiem NewConnect – był to rynek nieregulowany i taka sytuacja była akceptowalna zarówno dla emitentów, jak i inwestorów. Natomiast rozporządzenie MAR sprawiło, że startupy notowane na tym rynku poddane zostały takim samym wymogom regulacyjnym, jak największe koncerny notowane na największych giełdach.

Dodatkowo warto zwrócić uwagę na pewnego rodzaju „syndrom podatnika", który jest wszczepiany inwestorom poprzez niewłaściwie prowadzony proces konsultacyjny i regulacyjny. Mam tu na myśli szczególny rodzaj księgowości mentalnej oddzielającej korzyści od kosztów. Prawie każdy podatnik odpowie twierdząco na pytanie, czy chciałby móc wcześniej pójść na emeryturę, jeśli jednocześnie nie ma przedstawionych kosztów z tym związanych. Podobnie inwestorzy chcieliby, aby spółki były doskonale uporządkowane i przejrzyste, ale wyrażając taką wolę, nie mają przedstawionych kosztów. I o ile w przypadku spółek średnich i dużych odpowiednie procedury i otwartość informacyjna najczęściej przynoszą pożądane rezultaty, o tyle w przypadku spółek małych i bardzo małych najczęściej są zbytkiem, na który nie możemy sobie pozwolić, zwłaszcza w tak ciężkich czasach.

Obecne regulacje rynku kapitałowego wymagają drobiazgowego raportowania o wszystkim, co inwestorzy mogą potencjalnie uznać za ważne, co w przypadku małych spółek jest jaskrawą formą przeregulowania i powoduje, że zbyt duże pieniądze akcjonariuszy przeznaczane są na spełnianie nieadekwatnych wymogów regulacyjnych, zamiast na realizację celów biznesowych. Jak można rozwiązać ten problem z korzyścią dla wszystkich grup uczestników rynku? O tym napiszę za tydzień.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek