Jest 2191 r. Obchodzimy 200. rocznicę powstania GPW, choć mało kto pamięta, jak oryginalnie rozwijany był ten skrót. Dziś, po wielu zakrętach historii spółki, po wielokrotnej zmianie modelu biznesowego, po wielokrotnym rebrandingu, warto przypomnieć, jak wówczas funkcjonowała tzw. giełda papierów wartościowych. Jak irracjonalne - z perspektywy dzisiejszego usera - występowały ograniczenia natury regulacyjnej, biznesowej czy wreszcie w odniesieniu do podstawowego parametru -usability.
Ówczesne ograniczenia regulacyjne były nie tylko niezrozumiałe z dzisiejszej perspektywy, ale także dla podmiotów funkcjonujących w XXI w. Istniał wówczas kuriozalny podział geograficzny, tj. przypisanie regulacji do danego obszaru. A warto nadmienić, że już wtedy znany był - prymitywny wprawdzie, ale na owe czasy wystarczający - sposób komunikacji na odległość, zwany internetem. Z jednej strony można było z wykorzystaniem tego środka komunikacji dokonywać transakcji na dowolnym kontynencie, a z drugiej - regulatorzy i nadzorcy zamykali się w skorupie danego obszaru.
Najciekawszym fenomenem owych czasów było pojęcie „rynku regulowanego", w którym współcześni początkowo nie widzieli oksymoronu. Rynek kapitałowy, który wcześniej postrzegany był jako przeciwieństwo komunizmu, zaczął niebezpiecznie dryfować w kierunku coraz bardziej dosłownego rozumienia pojęcia „rynku regulowanego" - od regulacji instytucji infrastrukturalnych, poprzez szczegółowe uregulowanie postępowania poszczególnych grup uczestników rynku, aż po uregulowanie cen papierów wartościowych.
Dwieście lat temu na GPW funkcjonował bardzo ciekawy model biznesowy - dostawcy towaru na ten rynek (wówczas nazywani emitentami papierów wartościowych) musieli płacić grube pieniądze za to, żeby ktoś mógł zarabiać na obrocie ich akcjami! Co więcej, opłaty te były niezależne od osiąganych przez emitentów korzyści i były systematycznie podnoszone wraz z obniżaniem atrakcyjności giełdy. Było to możliwe dlatego, że wówczas spółki, które zadebiutowały na danej giełdzie, były do niej przywiązane i nie mogły zmienić rynku notowań, choćby one same i ich inwestorzy tego chcieli.
Znany już wówczas crowd-funding nie był wystarczającym impulsem do zmiany. Dopiero crowdinvesting zrewolucjonizował model funkcjonowania pośrednictwa na rynku finansowym, spowodował, że przedsiębiorcy poszukujący kapitału szli nie na giełdę, ale w stronę zaawansowanych technologicznie i przyjaznych dla userów rozwiązań. Tania forma kojarzenia potrzebujących pieniędzy z tymi, którzy mieli ich nadwyżki, wsparta szczegółową analizą wcześniejszych dokonań osób zarządzających (jako ciekawostkę można dodać, że badanie tych malutkich okruchów informacji było wówczas szumnie określane jako analiza „big data") okazała się modelem biznesowym, który musiał wygrać.