Po okresie względnego spokoju w polskiej gospodarce ostatnie miesiące przyniosły spore zmiany wskaźników ekonomicznych i związaną z tym niepewność co do przyszłych warunków prowadzenia biznesu. Niepokój wzbudziło zarówno spowolnienie gospodarcze, jak i nagły wzrost inflacji, jednak 2017 rok rysuje się obecnie w korzystnych barwach.

Do połowy 2016 roku polską gospodarkę charakteryzował wzrost nieco powyżej 3 proc. i systematycznie spadające ceny, głównie za sprawą taniejących paliw. Druga połowa roku przyniosła spore zmiany – wzrost nieoczekiwanie spowolnił, a inflacja odbiła, co zasadniczo nie jest najlepszą mieszanką dla biznesu. Pojawiły się najpierw obawy przed spowolnieniem gospodarczym, następnie zaś niepokojono się tym, że wzrost inflacji spowoduje konieczność podnoszenia stóp procentowych. Spowolnienie gospodarcze było w dużej mierze spowodowane spadkiem inwestycji. W dużej mierze był to efekt opóźnień w wydawaniu środków unijnych, co częściowo zaważyło też na dynamice inwestycji w sektorze prywatnym. Dodatkowo wzrost konsumpcji nie był tak dynamiczny, jak można było oczekiwać, patrząc na dynamikę dochodów realnych, zarówno z pracy, jak i wynikających z transferów (przede wszystkim efekt 500+). Analiza perspektywy wzrostu przynosi zarówno dobre, jak i złe wiadomości. Dobra jest taka, że bieżący rok powinien przynieść istotną poprawę na bazie trzech fundamentów: powrotu inwestycji publicznych, mocnej konsumpcji oraz korzystnego otoczenia makroekonomicznego. Inwestycje publiczne powinny odbijać już od I kwartału po tym, jak ubiegłoroczna zapaść zmobilizowała aparat administracyjny. Sprawą otwartą jest tempo poprawy w zakresie inwestycji sektora prywatnego, gdyż te jeszcze w ostatnim kwartale wyglądały bardzo słabo. Umiarkowana poprawa w zakresie konsumpcji w 2016 roku zostawia pewne rezerwy na ten rok i jest bardzo prawdopodobne, iż dynamika popytu krajowego jeszcze przyspieszy pomimo spadku tempa wzrostu dochodów realnych gospodarstw domowych. Wreszcie eksporterzy powinni korzystać z ożywienia w europejskiej gospodarce, które ma szanse być najbardziej konsekwentne od 2011 roku. Wszystko to oznacza, że PKB w tym roku może wzrosnąć nawet powyżej 3,5 proc.

Złą wiadomością jest ta, że nie wygląda to na początek wieloletniego boomu gospodarczego. Potencjał polskiej gospodarki ograniczany jest przez podaż pracy i niski wzrost produktywności. Prosty i stabilny system podatkowy, zmniejszenie obciążeń przedsiębiorców są nadal głównie w sferze obietnic. Gruntownej reformy archaicznego systemu edukacji wyższej nawet nikt nie obiecuje przeprowadzić. Tymczasem takowa mogłaby dać w przyszłości wzrost innowacyjności dalece większy niż programy startupowe za publiczne pieniądze. Wracając do liczb, rozsądne jest zatem założenie, że w przyszłym roku tempo wzrostu będzie niższe i w końcówce dekady spadnie znów poniżej 3 proc., nawet przy optymistycznym założeniu braku spowolnienia na świecie. Jeśli do tego czasu nie rozwiążemy kwestii niskiej produktywności i ograniczeń po stronie podaży pracy (program 500+ i obniżenie wieku emerytalnego tu niestety nie pomogły), kolejna dekada będzie jeszcze trudniejsza, bo strumień funduszy unijnych zacznie wysychać.

Przechodząc do inflacji, wiele wskazuje na to, że po jej dynamicznym odbiciu w ostatnich miesiącach będziemy obserwować coraz niższe wskazania. Moim zdaniem oczekiwania NBP co do stabilizacji dynamiki CPI w okolicach 2 proc. są optymistyczne. O ile nie dojdzie do znacznego wzrostu cen ropy, a w moim przekonaniu fundamenty tego rynku nie przemawiają za takim scenariuszem, inflacja będzie stopniowo maleć, zaś efekt bazy sprawi, iż pod koniec roku znajdzie się poniżej 1 proc. Analizując składowe koszyka CPI widać, iż w przypadku komponentów teoretycznie podatnych na popyt krajowy nie ma jakiejkolwiek presji inflacyjnej. Ponieważ z przyczyn strukturalnych niska stopa bezrobocia nie przekłada się na istotny wzrost dynamiki płac, może nie dojść tu do zauważalnego przyspieszenia i inflacja pozostanie raczej w okolicach dolnego ograniczenia wahań wokół, skądinąd zbyt wysokiego, celu inflacyjnego. Ponieważ prezes NBP nie widzi potrzeby podnoszenia stóp przy optymistycznych prognozach inflacji, tym bardziej nie oczekuję takich ruchów w ciągu najbliższych dwóch lat. I to akurat jest dobra wiadomość.