Ostatnia próba miała miejsce w środę, gdy amerykańskie obligacje długoterminowe testowały 2,62 – górną granicę trendu, a rynek oczekiwał, że FOMC po raz trzeci w bieżącym cyklu podniesie stopy. Fed wprawdzie stopy podniósł, ale zarówno komentarz, jak i konferencja po posiedzeniu okazały się dużo bardziej gołębie, niż rynek oczekiwał. Członkowie FOMC nie podnieśli „projekcji" kolejnych podwyżek, co giełdy, aktywa oraz waluty krajów rozwijających przyjęły entuzjastycznie. Spadły też rentowności obligacji i ciężko sobie wyobrazić, co musi się wydarzyć, aby ich trend w górę był kontynuowany.

Tymczasem odczyty inflacyjne są coraz wyższe, i to praktycznie wszędzie, choć efekty bazy powoli wyhamowują. Wzrost gospodarczy również zaskakuje w górę, choć coraz częściej słychać, że poprawa dotyczy „miękkich" danych (badania koniunktury, nastroju itp), a „twarde" (rynek pracy, produkcja, sprzedaż detaliczna itp.) na aż tak optymistyczną poprawę nastrojów nie wskazują. Jest to m.in. jeden z powodów, dla których oczekiwane tempo wzrostu za I kwartał 2017 r. w USA, prognozowane przez Atlanta Fed, spadło poniżej 1 proc., a miesiąc temu było to 2,5 proc. Wydaje się, że opcja „wzrost jest przeciętny, a inflacja rośnie chwilowo gównie z powodu efektów statystycznych" zaczyna przeważać nad wiarą w silny trend reflacyjny. I chyba w tę właśnie opcję wierzą bankierzy centralni, włączając w to RPP. A stare rynkowe przysłowie mówi „don't fight the Fed"...