Grecki kryzys jest prezentem dla rządu Hiszpanii

Wygląda na to, że Europa uniknie na jesieni silnego powyborczego wstrząsu. Wymuszając na Grecji kapitulację, dała sygnał Hiszpanom, by nie głosowali na partię Podemos.

Aktualizacja: 06.02.2017 21:13 Publikacja: 25.07.2015 16:45

Mariano Rajoy

Mariano Rajoy

Foto: AFP

Politycy rządzącej Grecją radykalnie lewicowej partii Syriza wielokrotnie sugerowali, że europejscy wierzyciele przyjęli bardzo twardą postawę wobec Aten, by nie zachęcać mieszkańców innych państw z peryferii strefy euro do głosowania na radykalne ugrupowania sprzeciwiające się polityce fiskalnego zaciskania pasa. Grecki rząd został w pokazowy sposób „przeczołgany", by inni nie szli w jego ślady. Miało to być szczególnie ostrzeżenie dla Hiszpanów, którzy pod koniec listopada udają się do urn wyborczych, by wybrać parlament. Pokazano im w ten sposób, by nie głosowali na radykalnie lewicową partię Podemos, wywodzącą się z ruchu Oburzonych i będącą sojuszniczką Syrizy.

Jeśli rzeczywiście takie były intencje europejskich decydentów, to można powiedzieć, że ich plan zaczął działać. O ile w sondażach ze stycznia 2015 r. Podemos uzyskiwała wyniki dające jej 89 miejsc w liczącym 350 miejsc parlamencie, o tyle według sondaży z lipca może liczyć już jedynie na 41 mandatów. Liczba mandatów, które przypadłyby rządzącej Hiszpanią Partii Ludowej premiera Mariano Rajoya, w ciągu pół roku symbolicznie się zmniejszyła – ze 132 do 131 (dla porównania, w obecnym parlamencie partia ta ma 185 deputowanych). Natomiast liczba mandatów, które mogą przypaść socjaldemokratycznej partii PSOE (wprowadziła Hiszpanię w kryzys, a później rozpoczęła politykę cięć fiskalnych), wzrosła według wyników sondaży z 80 do 106.

Wygląda więc na to, że późną jesienią raczej nie wejdzie do rządu radykalna partia, która chciałaby zakończyć z polityką gospodarczą pod dyktando Brukseli i Berlina. Strefa euro uniknie zaś problemu, przy którym kryzys w Grecji wyglądałby blado.

Ożywienie, którego naród nie czuje

Przed zaostrzeniem kryzysu w Grecji Podemos (hiszp. „Możemy") zdawała się iść pewnym krokiem po władzę. Partia ta istnieje ledwie od około roku, a w kilka miesięcy od założenia zdołała wprowadzić pięciu swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego i stać się drugim pod względem liczby członków stronnictwem politycznym w Hiszpanii. W majowych wyborach samorządowych zdobyła władzę w sześciu największych hiszpańskich miastach. W jej programie są m.in.: restrukturyzacja długu publicznego Hiszpanii, sięgającego 1,16 bln euro, oddłużenie biednych Hiszpanów, a także cofnięcie „reform" podnoszących wiek emerytalny i uelastyczniających rynek pracy, czyli coś, co na europejskich decydentów działa jak płachta na byka.

To, jak w ostatnich miesiącach potraktowano Grecję, wysłało Hiszpanom wyraźny sygnał, że na radykałów z Podemos głosować nie warto, gdyż Europa nie pozwoli, by ich program został wprowadzony w życie. Przywódca Podemos 36-letni politolog Pablo Iglesias zdaje sobie z tego sprawę, więc ostatnio stara się przekonać wyborców, że Hiszpania jest w zdecydowanie lepszej sytuacji niż Grecja. – Mamy wielką przyjaźń z Syrizą, ale na szczęście Hiszpania nie jest Grecją. Nasza gospodarka, która waży o wiele więcej w strefie euro, jest w lepszej sytuacji, a kraj ma lepszą administrację. Okoliczności są inne, więc nie ma sensu snuć porównań – przekonuje Iglesias.

Hiszpański rząd, osłabiony wcześniej aferami korupcyjnymi, może teraz przedstawiać się jako siła, która obroniła Hiszpanię przed losem Grecji. – Na szczęście mamy premiera, który powiedział „nie" pakietowi pomocowemu i zamiast tego zaczął wprowadzać reformy. Dzięki tym reformom mamy wzrost gospodarczy i kreację miejsc pracy – zapewnia Fernando Martinez-Maillo, wiceprzewodniczący Partii Ludowej.

Istotnie, Hiszpania miała dużo większe szczęście niż Grecja. Jej rząd uparł się w 2012 r., że nie sięgnie po pakiet pomocowy z MFW i UE – z jego przyjęciem wiązałaby się konieczność słuchania nawet najbardziej szkodliwych poleceń tych instytucji – i skorzystał jedynie ze wsparcia dla banków wartego 41 mld euro, które szybko spłacono. Później silny sektor eksportowy zdołał wyciągnąć hiszpańską gospodarkę z kryzysu i dać jej ponad dwa lata nieprzerwanego wzrostu. Według prognoz Komisji Europejskiej hiszpański PKB wzrośnie w tym roku o 2,8 proc., czyli szybciej niż np. niemiecki (1,9 proc.). Stopniowo ożywia się też popyt wewnętrzny, a nawet rynek nieruchomości. Rentowność hiszpańskich obligacji dziesięcioletnich sięga około 2 proc., podczas gdy w 2012 r. zbliżała się do 7 proc., a madrycki indeks giełdowy Ibex 35 wzrósł przez ostatnie trzy lata o 86 proc.

Hiszpański minister finansów Luis de Guindos (były szef hiszpańskiego i portugalskiego oddziału upadłego banku Lehman Brothers) zbiera pochwały za sprawne wdrażanie „reform". Niestety, spora część Hiszpanów nie odczuwa, by ich sytuacja finansowa w jakikolwiek sposób się poprawiała. Stopa bezrobocia sięga 24 proc., a wśród młodzieży 49 proc. Spora część tych, którzy pracę mają, jest zatrudnionych na śmieciówkach, zarabia mało i jest zadłużona hipotecznie. Ci ludzie nie trawią rządowej propagandy sukcesu i uważają, że polityka gospodarcza prowadzona przez rząd Rajoya służy głównie wielkiemu biznesowi . Do niedawna ten elektorat skrzywdzonych przez kryzys napędzał poparcie dla Podemos. To, jak potraktowano Grecję, odebrało mu jednak nadzieję na realną zmianę w kraju.

Koń trojański Partii Ludowej?

Analitycy BNP Paribas twierdzą jednak, że mniejsze nowe ugrupowania mogą poważnie zamieszać na hiszpańskiej scenie politycznej. Wskazują m.in. na szybko rosnące poparcie dla partii Ciudadanos (Obywatele). W sondażach ze stycznia mogła ona liczyć na 11 miejsc w parlamencie, a w lipcowych już na 32. Ciudadanos, kierowana przez Alberto Riverę, 36-letniego prawnika i zarazem eksdziałacza Partii Ludowej, powstała w 2006 r. jako lokalne katalońskie ugrupowanie sprzeciwiające się polityce miejscowego, separatystycznie nastawionego establishmentu. Partia ta łączy wiele liberalnych postulatów (obniżka CIT do 25 proc., VAT do 16–19 proc., walka z biurokracją) z deklarowaną chęcią obrony zdobyczy socjalnych, które Hiszpanie szybko tracą w wyniku kryzysu. Do tego dochodzą postulaty wymierzone w katalońskich i baskijskich separatystów (przy poparciu dla szerokiej autonomii tych regionów) oraz wezwania do legalizacji marihuany i prostytucji. Po jesiennych wyborach Ciudadanos mogłaby być języczkiem u wagi w parlamencie i wejść w koalicję z Partią Ludową, przedłużając tym samym lubiane przez inwestorów rządy premiera Mariano Rajoya. Część hiszpańskich analityków politycznych nie wyklucza więc, że Ciudadanos to projekt stworzony przez Partię Ludową, mający przechwycić głosy wyborców niechętnych dotychczasowemu establishmentowi partyjnemu (w Polsce w podobny sposób niektórzy opisywali Ruch Palikota i NowoczesnąPL jako nieoficjalne partie satelickie PO). Za taką teorią spiskową może przemawiać to, że w kierownictwie Ciudadanos jest wielu byłych działaczy Partii Ludowej, z których część jest nadal z nią pośrednio związana, np. publikując w mediach z nią sympatyzujących.

Na „przeczołganiu" greckiego rządu w średnim terminie mogą więc najbardziej zyskać Mariano Rajoy oraz przywódca Ciudadanos Alberto Rivera. Na dłuższą metę silnie zadłużona Hiszpania może jednak stracić na tym, że w trakcie greckich negocjacji zignorowano wszystkie głosy wzywające europejskich decydentów do prowadzenia rozsądniejszej, nieduszącej wzrostu gospodarczego polityki i do szukania rozwiązania problemu długów państw strefy euro.

[email protected]

Gospodarka światowa
Najbogatszy 1 procent Amerykanów ma prawie 45 bln dolarów. Dzięki zwyżce cen akcji
Gospodarka światowa
Sam Bankman-Fried skazany na 25 lat więzienia
Gospodarka światowa
Firma Trumpa jest już spółką memiczną
Gospodarka światowa
Reddit do odstrzału, prześladowca przecenił akcje
Gospodarka światowa
Jen najsłabszy wobec dolara od 1990 roku. Czas na interwencję?
Gospodarka światowa
Kakao drożeje szybciej niż Bitcoin