Czy Szwajcaria spełni marzenie gigantów ekonomii?

Za trzy tygodnie w Szwajcarii odbędzie się referendum, w następstwie którego ta alpejska konfederacja może stać się laboratorium w dziedzinie bankowości i polityki pieniężnej.

Publikacja: 20.05.2018 07:00

Szwajcarski Bank Centralny sprzeciwia się pomysłowi przyznania mu wyłączności na kreację pieniądza.

Szwajcarski Bank Centralny sprzeciwia się pomysłowi przyznania mu wyłączności na kreację pieniądza. Obawia się m.in. upolitycznienia tego procesu.

Foto: Archiwum

Dwa lata temu w Szwajcarii odbyło się głośne referendum w sprawie wprowadzenia tzw. dochodu gwarantowanego. Propozycja, która uczyniłaby z tej alpejskiej konfederacji poletko doświadczalne w dziedzinie polityki społecznej, została odrzucona przez zdecydowaną większość głosujących. Zaplanowane na 10 czerwca referendum w sprawie wprowadzenia państwowego pieniądza (ang. sovereign money) nie budzi takich emocji, choć jego wynik nie jest przesądzony. Badania opinii publicznej pokazują, że więcej jest przeciwników tej inicjatywy niż jej zwolenników, ale nie jest to przewaga przytłaczająca. W ostatnim sondażu wyniosła 14 pkt proc., tymczasem odsetek respondentów niezdecydowanych sięgał 16 proc. Nie można więc wykluczyć, że wkrótce w Szwajcarii rozpocznie się rewolucja, przy której eksperyment z bezwarunkowym dochodem byłby niewinną zabawą.

Kto ma kontrolować podaż pieniądza?

Pomysłodawcy referendum, Inicjatywa na rzecz Państwowego Pieniądza (Sovereign Money Initiative lub po niemiecku Vollgeld Initiative), postulują zakazanie bankom komercyjnym kreowania pieniądza i powierzenie tej roli na wyłączność bankowi centralnemu. Jak tłumaczą, we współczesnych gospodarkach banki centralne – wbrew przekonaniu laików – odpowiadają za zaledwie 5–15 proc. podaży pieniądza. Tworzą tylko tzw. pieniądz wielkiej mocy, na który składa się gotówka oraz płynne rezerwy banków komercyjnych w banku centralnym. Resztę podaży pieniądza stanowi pieniądz depozytowy, tworzony przez banki komercyjne przy okazji udzielania kredytów. Banki, wbrew podręcznikowej definicji, nie są pośrednikami między oszczędzającymi a inwestorami, którzy przekazują tym drugim pieniądze zdeponowane przez tych pierwszych. To depozyty są pochodną tworzonych praktycznie ex nihilo kredytów. Według pomysłodawców referendum pieniądz depozytowy nie jest więc – ściśle rzecz biorąc – żadnym pieniądzem.

W systemie, który proponują, nie istniałby pieniądz depozytowy. Jedynym pieniądzem byłby pieniądz wielkiej mocy, którego podaż byłaby pod całkowitą kontrolą Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) – czyli pieniądz państwowy. Banki komercyjne stałyby się rzeczywiście tylko pośrednikami. Mogłyby nadal udzielać kredytów, ale tylko z depozytów terminowych – bo pieniądze z rachunków bieżących byłyby w całości deponowane w SNB – z własnych zysków lub pieniędzy, które pożyczyłyby skądinąd, np. od banku centralnego. Poza tym zajmowałyby się obsługą płatności i zarządzaniem majątkiem, zgodnie z koncepcją wąskiej bankowości (narrow banking).

Jako podstawowy argument na rzecz takiej przebudowy systemu finansowego jej rzecznicy wskazują całkowite bezpieczeństwo depozytów, nawet w razie bankructwa banku. W efekcie klienci banków nie mieliby powodów, aby tracić do nich zaufanie, a więc runy (masowe podejmowanie środków) odeszłyby w niepamięć. Upadłości w sektorze finansowym byłoby mniej, ale też byłyby dopuszczalne. Inaczej niż w trakcie ostatniego kryzysu finansowego, rządy i banki centralne nie musiałyby ratować niewypłacalnych instytucji finansowych. Problem „too big to fail" zostałby raz na zawsze rozwiązany. Banki straciłyby uprzywilejowaną pozycję oraz gigantyczne subsydium, jakim jest możliwość niemal bezkosztowego kreowania przynoszącego odsetki pieniądza.

Korzyści z tytułu wprowadzenia państwowego pieniądza, jak twierdzą jego propagatorzy, byłoby więcej. Zasypane zostałoby istotne w ich ocenie źródło niestabilności współczesnego sektora finansowego, którym jest tworzenie długu, ilekroć tworzony jest pieniądz. Ponieważ ten proces jest procykliczny (nasila się w okresie dobrej koniunktury, tym mocniej ją podgrzewając, i słabnie w okresie dekoniunktury, dodatkowo schładzając gospodarkę), jego eliminacja oznaczałaby spłaszczenie cyklu koniunkturalnego.

Rewolucja w systemie finansowym sprawiłaby też, że wzrost gospodarczy nie wiązałby się nieruchronnie ze wzrostem zadłużenia w gospodarce. Zobowiązania sektora publicznego, jak zapewniają zwolennicy VGI, mocno by zaś zmalały. Pieniądz kreowałby bank centralny, a renta emisyjna (różnica między wartością pieniądza a kosztem jego emisji, który w przypadku pieniądza elektronicznego jest zerowy) trafiałaby do budżetu.

Osiem dekad poszukiwań

System rezerwy cząstkowej, w którym banki nie muszą mieć 100-proc. zabezpieczenia depozytów bieżących i w efekcie mogą kreować pieniądz, funkcjonuje od kilkuset lat. Na tym tle propozycje VGI brzmią nowatorsko. Ich korzenie sięgają jednak co najmniej lat 30. XX w. Ówczesny kryzys, który rozpoczął się w 1929 r., prawdopodobnie nie zyskałby nigdy miana wielkiej depresji, gdyby nie fala upadłości banków, z których klienci masowo podejmowali pieniądze. Wraz z bankami przepadał pieniądz depozytowy, wskutek czego podaż pieniądza załamała się o jedną trzecią. Po tych doświadczeniach grupa prominentnych ekonomistów z Uniwersytetu w Chicago zaproponowała prezydentowi Rooseveltowi porzucenie systemu rezerwy cząstkowej na rzecz systemu rezerwy pełnej i przyznanie bankowi centralnemu monopolu na kreację pieniądza. Rozwijany w kolejnych latach plan gruntownej przebudowy amerykańskiego systemu pieniężnego, znany jako plan chicagowski, miał liczne grono zwolenników, spośród których najbardziej wpływowym był Irving Fisher. Choć nie doczekał się wtedy realizacji, nie został też zapomniany. Ekonomiści wracali do niego po II wojnie światowej, w latach 60. XX w. przypomniał o nim Milton Friedman, a dwie dekady później James Tobin.

Kryzys finansowy sprzed dekady ponownie rozbudził zainteresowanie reformami systemu finansowego. W 2012 r. ukazał się głośny artykuł Jaromira Benesa i Michaela Kumhofa, ekonomistów z MFW. Skonstruowany przez nich model sugerował, że realizacja planu chicagowskiego w USA spełniłaby wszystkie pokładane w nim przez autorów nadzieje, a także przyniosłaby dodatkowe korzyści. „Irving Fisher twierdził, że plan miałby cztery podstawowe zalety. Po pierwsze, zapewniłby znacznie lepszą kontrolę nad źródłem fluktuacji w cyklu koniunkturalnym, jakim są nagłe zwyżki i spadki podaży kredytu i kreowanego przez banki pieniądza. Po drugie, wyeliminowałby całkowicie runy na banki. Po trzecie, dramatycznie zmniejszyłby dług publiczny netto. Po czwarte, dramatycznie zmniejszyłby zadłużenie w sektorze prywatnym, bo kreacja pieniądza nie wymagałaby równoczesnej kreacji długu (...). Znajdujemy potwierdzenie dla wszystkich tych tez. Dodatkowo PKB zwiększyłby się o około 10 proc., a inflacja w stanie równowagi gospodarki mogłaby spaść do zera, nie powodując żadnych trudności w prowadzeniu polityki pieniężnej" – pisali Benes i Kumhof.

Remedium na nieistniejące problemy

Skoro zalety państwowego monopolu w obszarze kreacji pieniądza są tak ewidentne, czemu nie cieszą się powszechnym poparciem ekonomistów? I czemu w Szwajcarii zdecydowanie sprzeciwia im się zarówno rząd, jak i bank centralny? Zwolennicy VGI sugerują, że to wynik lobbingu sektora bankowego, który broni swojego przywileju emisyjnego. To jednak daleko idące uproszczenie, zwłaszcza, że – jak sami zapewniają – proponowane przez nich reformy nie doprowadzą do erozji szwajcarskich banków. „Wprowadzenie państwowego pieniądza sprawi, że frank szwajcarski stanie się najbezpieczniejszą walutą świata. To będzie ogromna przewaga konkurencyjna dla szwajcarskich banków, które odnotują wzrost popytu na usługi zarządzania aktywami" – czytamy na stronie inicjatorów referendum.

SNB zwraca uwagę, że mocna aprecjacja franka nie byłaby korzystna dla szwajcarskiej gospodarki, a bank centralny nie mógłby jej zapobiegać tak, jak to robił w ostatnich latach. Interwencje na rynku walutowym wymagają bowiem kreowania długu, co jest sprzeczne z koncepcją „państwowego pieniądza". SNB obawia się jednak, że w praktyce inicjatywa ta poskutkowałaby załamaniem wartości franka. Oznaczałaby bowiem upolitycznienie procesu kreacji pieniądza. Zwolennicy VGI zapewniają, że podaż pieniądza byłaby uzależniona od zapotrzebowania w gospodarce i że bank centralny ma wystarczające zaplecze analityczne, aby to zapotrzebowanie właściwie diagnozować. Sam SNB ma jednak co do tego wątpliwości. Skoro rola banku centralnego byłaby większa, niż jest dzisiaj, to politycy mieliby też większa pokusę, aby naruszać jego niezależność. W ugruntowanej demokracji to ryzyko może nie jest duże, ale SNB uważa, że i tak nie warto go ponosić, bo korzyści, które „państwowy pieniądz" miałby przynieść, są przez jego zwolenników wyolbrzymiane.

– W 1933 r. w USA rozdzielono bankowość komercyjną od inwestycyjnej i powołano Federalną Korporację Ubezpieczeń Depozytów. To, w połączeniu z bankiem centralnym pełniącym rolę kredytodawcy ostatniej instancji, wyeliminowało runy na banki. Nie dochodziło do nich nawet podczas ostatniego, wyjątkowo poważnego kryzysu – zauważa prof. Andrzej Sławiński ze Szkoły Głównej Handlowej, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Jak dodaje, źródłem niestabilności sektora bankowego przed dekadą okazało się niedopasowanie struktury terminowej ich aktywów do struktury terminowej pasywów, czyli finansowanie długoterminowych kredytów krótkoterminowymi instrumentami dłużnymi. W systemie pełnej rezerwy ten problem mógłby nadal występować. Zapobiec mogą mu natomiast regulacje, które zresztą zostały w ostatnich latach na świecie wprowadzone zgodnie z rekomendacjami tzw. Komitetu Bazylejskiego.

Innym problemem, który niewątpliwie istnieje, jest procykliczność podaży kredytu i jego nieoptymalna alokacja, w zbyt dużym stopniu skupiona na rynku nieruchomości. Ten mechanizm szczegółowo diagnozował w „Between Debt and the Devil" Adair Turner, były szef brytyjskiego nadzoru finansowego (wywiad z nim publikowaliśmy w „Parkiecie" w maju 2017 r.). Turner, którego poparciem nieco na wyrost chwalą się inicjatorzy VGI, uważa jednak, że większej kontroli sektora publicznego wymaga podaż kredytu, a nie pieniądza. A jedno z drugim, wbrew pozorom, nie jest wyraźnie powiązane. Jak wynika z badań Moritza Schularicka z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie i Alana Taylora z Uniwersytetu Kalifornijskiego, silna korelacja między podażą kredytu a podażą pieniądza istniała do II wojny światowej, lecz później zniknęła.

– Nawet jeśli kogoś przekonują argumenty na rzecz wymogu 100-proc. rezerwy, nie wydaje się, aby jego wprowadzenie było palącą potrzebą. Banki w Szwajcarii spontanicznie postanowiły, aby depozyty bieżace swoich klientów utrzymywać w postaci rezerw w SNB – zauważają Urs Birchler i Jean-Charles Rochet z Uniwersytetu w Zurychu w swoim omówieniu VGI. Jak tłumaczą, od 2008 r. znacząco przyspieszyło tempo kreacji pieniądza wielkiej mocy przez SNB, a jednocześnie zwolniło tempo kreacji pieniądza depozytowego. W efekcie podaż pieniądza depozytowego jest dziś w Szwajcarii równa podaży pieniądza wielkiej mocy, choć jeszcze w 2003 r. była siedmiokrotnie większa. Rewolucja, której efektem miałoby być utrzymanie status quo, nie wydaje się być dobrym pomysłem.

[email protected]

Parkiet PLUS
Do poprawy wyników spółek z branży chemicznej niezbędny jest wzrost popytu i cen
Parkiet PLUS
Najwyższe stopy zwrotu przyniosą średnie spółki
Parkiet PLUS
Drozapol, Kernel... czyli ostra walka o delisting
Parkiet PLUS
Bank centralny jedyną realną opozycją przeciw rządom Victora Orbána
Parkiet PLUS
Nie ma planów i prac nad zmianami w OFE
Parkiet PLUS
Dodatków bio w paliwach przybywa