Liverpool i Roma, czyli derby Bostonu

W półfinale piłkarskiej Ligi Mistrzów zmierzą się dwa słynne kluby, których właścicielami są obecnie Amerykanie.

Publikacja: 21.04.2018 16:30

Liverpool i Roma, czyli derby Bostonu

Foto: Adobestock

Archiwum

W ćwierćfinałach obie drużyny dokonały niemożliwego. Liverpool spuścił powietrze z napompowanego pieniędzmi arabskich szejków Manchesteru City, a Roma odrobiła trzybramkową stratę, jaką miała po pierwszym meczu do wielkiej Barcelony (po porażce 1:4 w stolicy Katalonii wygrała 3:0 u siebie). Po raz kolejny okazało się, że pieniądze nie grają, chociaż na biednych nie trafiło, o czym za chwilę. Ale w kontekście drugiego półfinału, w którym zagrają Real Madryt i Bayern Monachium, uczestnicy tej pary faktycznie wydają się kopciuszkami. Pierwszy mecz półfinałowy w Liverpoolu 24 kwietnia, rewanż w Rzymie 2 maja.

Droga kąpiel w fontannie

Dwaj bostończycy: John W. Henry, właściciel Liverpoolu (z lewej), i James Pallotta, właściciel AS Ro

Dwaj bostończycy: John W. Henry, właściciel Liverpoolu (z lewej), i James Pallotta, właściciel AS Roma.

Archiwum

Po wiktorii nad Barceloną właściciel AS Roma James Pallotta wskoczył ze szczęścia do rzymskiej fontanny na Piazza del Popolo. Kara wynosi 500 euro, ale Amerykanin postanowił zapłacić więcej – dokładnie 230 tysięcy euro. Wydał je z przyjemnością i przeprosił burmistrz Rzymu za swoje zachowanie. Potem zaćwierkał na Twitterze , że mecz między jego AS Roma a Liverpool FC to derby... Bostonu. Skąd taki pomysł? Otóż zarówno Pallotta, jak i właściciel klubu z Liverpoolu John W. Henry są mieszkańcami stolicy stanu Massachusetts. Zresztą i tam są zaangażowani w działalność klubów sportowych, i to nie byle jakich. Pallotta jest udziałowcem Boston Celtics, najbardziej utytułowanego zespołu w historii NBA (koszykówka), a Henry właścicielem Boston Red Sox, jednego z najbardziej uznanych klubów MLB (baseball). Żeby było jeszcze ciekawiej, jednym z partnerów Henry'ego w jego Fenway Sports Group jest biznesmen Thomas DiBenedetto. Ten sam, który był w grupie inwestorów kupujących klub AS Roma w 2011 roku. Był w niej też Pallotta. Potem obaj, jeden po drugim, byli prezydentami rzymskiego klubu. Teraz DiBenedetto gra w drużynie Henry'ego, więc będzie kibicował drużynie z Liverpoolu (chyba).

James Pallotta urodził się w Bostonie, ale jego rodzice byli Włochami. Firma Raptor Group, główne źródło jego przychodów, działa w różnych branżach, między innymi w sporcie, mediach, rozrywce i nowych technologiach. John W. Henry nie jest bostończykiem z urodzenia, dorastał w stanie Illinois, a majątku dorobił się na inwestowaniu w fundusze kapitałowe. Zakochany w baseballu kibic St. Louis Cardinals najpierw był właścicielem Florida Marlins, ale potem – w 2002 roku – kupił Boston Red Sox za 700 milionów dolarów. Inwestuje też w popularne w Stanach rajdy samochodowe NASCAR, flirtował również z innymi sportami. Poza tym pięć lat temu kupił gazetę „Boston Globe". Na liście miliarderów „Forbesa" plasuje się na 965. miejscu z majątkiem szacowanym na 2,5 miliarda dolarów. Pallotta w rankingu się nie zmieścił.

Na wojnie z kibicami

Henry i jego Fenway Sports Group pojawili się w Liverpoolu w 2010 roku. Wcześniej klub też był w amerykańskich rękach. Poprzedni właściciele – George Gillett Jr. i Tom Hicks – obiecywali kibicom złote góry, a odchodzili w niesławie, znienawidzeni przez fanów. W dodatku transakcja się przeciągała: sprzedający chcieli dostać 500 milionów funtów, zarząd przystał na niższą ofertę, właściciele próbowali zmienić skład zarządu, ostatecznie decydował sąd. Na szczęście wszystko skończyło się po myśli Henry'ego i kibiców. Nowy właściciel też jednak zdążył im podpaść, kiedy próbował podnieść ceny biletów. Ostatecznie wycofał się z tych planów i przeprosił fanów.

Kibice „The Reds" (określenie drużyny z Liverpoolu) nie mogli się spodziewać spektakularnych transferów, bo szef Fenway Sports Group raczej nie podejmuje szalonych decyzji, ani w biznesie, ani w sporcie. Nie jest jak Roman Abramowicz, rosyjski właściciel Chelsea, ani arabscy szejkowie w Manchesterze City. Sportowe imperium buduje metodycznie, ale skutecznie. Red Sox pod jego rządami trzykrotnie wygrali World Series, czyli finały MLB (2004, 2007 i 2013). Triumf w 2004 roku był pierwszym od 86 lat! To był koniec tzw. klątwy Bambino. Kibice baseballu znają tę historię doskonale: Red Sox byli czołową drużyną MLB, wygrywali kolejne mistrzostwa, aż do momentu, kiedy poskąpili na podwyżkę dla swojego najlepszego zawodnika – a jak się potem okazało, najlepszego zawodnika wszech czasów – Babe'a Rutha. Bambino – jak nazywano Rutha – odszedł do New York Yankees, a Red Sox dotknęła klątwa.

James Pallotta nie był ukochanym prezydentem kibiców Romy – może teraz to się zmieni? Tym bardziej że klubem mocno zainteresowani są arabscy szejkowie. Wielu fanów pukało się w głowę od początku amerykańskiego najazdu na Rzym, zastanawiając się, jak właścicielami słynnego włoskiego klubu mogą być ludzie, którzy na piłkę nożną mówią soccer. Amerykanie szybko wprowadzili do klubu swoje ukochane nowe technologie. Pallotta kreślił wielkie plany, głosił, że Roma jest najbardziej niedowartościowanym klubem na świecie, a on to zmieni. Podszedł do tego oczywiście na sposób amerykański, to znaczy patrzył na organizację nie tyle jak na klub sportowy, co przedsiębiorstwo. Na koszulkach Romy pojawiło się logo Nike, zawarł umowy z Volkswagenem oraz ESPN Wide World of Sports (kompleks sportowy w Orlando na Florydzie). Drużyna podróżowała po Stanach Zjednoczonych, aby „zbudować bazę fanów" klubu oraz grała mecze towarzyskie z największymi, takimi jak Real Madryt czy właśnie Liverpool. Pallotta przekonywał, że wie, co robi: – Z Boston Celtics obiecaliśmy sobie, że wygramy w ciągu pięciu lat. I wygraliśmy w piątym roku. Teraz czas na Romę. Musimy jej zapewnić pozycję, na jaką zasługuje – opowiadał.

W Celtics faktycznie się udało, w sezonie 2007/2008 klub, po latach zastoju, wrócił na szczyt. Ale kibice z Rzymu mieli mniej cierpliwości niż ci z Bostonu, najbardziej fanatyczni kibice – ci ze słynnej Curva Sud, czyli trybuny południowej – prowadzili z prezydentem klubu otwartą wojnę, po tym jak nazwał część z nich idiotami. Wyraził się tak po tym, jak obrażali matkę kibica Napoli, który zginął w zamieszkach pomiędzy kibolami obu klubów. Innym razem skandowali „Pallotta, gdzie jesteś", nawiązując do sporadycznych wizyt prezesa w Rzymie. Pytali też i pytają nadal o nowy stadion. Albo dla odmiany ogłaszają, że już go nie chcą, skoro Pallotta „kolaboruje" – to oczywiście hasło kibiców – z policją.

Stare stadiony

Obecnie AS Roma – podobnie jak lokalny rywal Lazio – gra na przestarzałym Stadio Olimpico. Projektowany Stadio della Roma ma pomieścić ponad 50 tysięcy widzów i jest inspirowany Koloseum. Pallotta od początku mówił o nowym stadionie, dowodził, że aby być globalną marką – a o tym cały czas marzy – trzeba mieć własny stadion. Długo wyglądało to raczej jak koncert życzeń, ale w ubiegłym roku doszło do porozumienia klubu z miastem i zapalono zielone światło dla budowy. Burmistrz Rzymu Virginia Raggi mówiła, że to okazja dla miasta na rozwój, wspominała nawet o rewolucji, o stadionie nowoczesnym i przyjaznym środowisku. Ale to oczywiście jeszcze trochę potrwa, mówi się o otwarciu w sezonie 2020/2021, jeżeli wszystko dobrze pójdzie.

Klub z Liverpoolu też ma stary stadion, ale wcale nie ma zamiaru budować nowego i to akurat kibicom bardzo się podoba. Inna sprawa, że inaczej niż AS Roma nie muszą go dzielić z odwiecznym rywalem, czyli Evertonem. Słynny Anfield ze słynną trybuną „The Kop", z której najgłośniej rozbrzmiewa „You'll Never Walk Alone", czyli hymn fanów klubu, jest za to systematycznie rozbudowywany. Stadion powstał w 1884 roku i dla kibiców jest kultowy. Co ciekawe, również w Bostonie John W. Henry zasiada na bardzo starym obiekcie – stadion Red Sox powstał w 1912 roku. Żeby to jednak nie brzmiało zbyt sentymentalnie, trzeba powiedzieć, że i Anfield, i stadion Red Sox (Fenway Park) miały zostać zastąpione przez nowe obiekty, ale te plany z różnych powodów zarzucono.

A kogo będziemy oglądać na Anfield i Stadio Olimpico przy okazji derbów Bostonu? W centrum uwagi będzie zapewne Mohamed Salah, egipski napastnik, który trafił do Liverpoolu właśnie z Romy za 42 miliony euro. To okazała suma, ale biorąc pod uwagę, jak skuteczny jest teraz Salah, zdaje się, że to Liverpool zrobił interes życia. W Romie ustrzelił 34 gole w 83 meczach, a w Liverpoolu już 39 goli w 44 meczach. W napadzie „The Reds" grają jeszcze dwaj pierwszorzędni napastnicy: Brazylijczyk Roberto Firmino i Senegalczyk Sadio Mane. Najważniejszy w drużynie jest jednak charyzmatyczny trener Jurgen Klopp, który już w Borussii Dortmund budował swoją legendę. Gwiazdą Romy jest Edin Dżeko, który wcześniej trafiał dla Manchesteru City. FC Liverpool jest teraz więcej wart niż AS Roma, ale przecież oba kluby już udowodniły, że pieniądze nie grają.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej".

[email protected]

Parkiet PLUS
Do poprawy wyników spółek z branży chemicznej niezbędny jest wzrost popytu i cen
Parkiet PLUS
Najwyższe stopy zwrotu przyniosą średnie spółki
Parkiet PLUS
Drozapol, Kernel... czyli ostra walka o delisting
Parkiet PLUS
Bank centralny jedyną realną opozycją przeciw rządom Victora Orbána
Parkiet PLUS
Nie ma planów i prac nad zmianami w OFE
Parkiet PLUS
Dodatków bio w paliwach przybywa