Odporność polskiej gospodarki ma granice

Gościem Grzegorza Siemionczyka we wtorkowym wydaniu programu „Prosto z parkietu” był Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.

Publikacja: 30.07.2019 16:51

Odporność polskiej gospodarki ma granice

Foto: parkiet.com

Ostatnie dane z gospodarki Niemiec, np. wskaźniki Ifo i PMI, pokazują, że zapaść w tamtejszym przemyśle, która trwa już od blisko roku, wciąż się pogłębia. Czy Niemcom i w rezultacie całej strefie euro grozi recesja?

W strefie euro, w tym w Niemczech, które są z naszej perspektywy najważniejsze, obecnie widać sygnały stagnacji. Wskaźniki koniunktury w przemyśle pokazują tendencje recesyjne, ale na razie lepiej radzi sobie tamtejszy sektor usług. To efekt bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy, która przejawia się niskim bezrobociem i rosnącym dochodom gospodarstw domowych z pracy.

Jak długo ta dychotomia może się utrzymać? Recesja w przemyśle nie popsuje koniunktury na rynku pracy?

Wiele będzie zależało od tendencji w gospodarce globalnej i od tego, jak będą się rozwijały stosunki handlowe między USA i Chinami. Niemiecki przemysł na tym konflikcie cierpi, bo cierpią Chiny, które są dla Niemiec ważnym rynkiem zbytu. Ale jeśli nie dojdzie do nasilenia wojen handlowych, strefie euro powinno się udać uniknąć recesji. Ostatnie prognozy instytucji międzynarodowych zwiastują raczej stabilizację koniunktury. Jeśli jednak koniunktura na świecie, która w pierwszej kolejności uderza w sektor przemysłowy, będzie nadal słabła, to w końcu przełoży się negatywnie na tendencje w konsumpcji i tą drogą na sektor usług.

Firma IHS Markit, która publikuje wskaźniki PMI, zauważyła, że w lipcu rozbieżność między koniunkturą w niemieckim sektorze przemysłowym a koniunkturą w tamtejszym sektorze usługowym była największa od 2009 r. To nie najlepszy prognostyk. A co z polską gospodarką, która jak dotąd była na spowolnienie w strefie euro zadziwiająco odporna?

Przełożenie sytuacji w strefie euro na koniunkturę w Polsce faktycznie jest słabsze, niż można się było obawiać, ale nie jest tak, że w ogóle go nie ma. Na przykład wzrost eksportu i zamówień eksportowych, choć jest wciąż solidny, nieco zwolnił.

Eksport może zwolnił, ale produkcja przemysłowa w tym roku – pomijając bardzo nietypowy czerwiec – rosła nawet szybciej niż średnio w minionych dwóch latach, bardzo udanych dla polskiej gospodarki.

To prawda, a dodatkową zagadką jest to, że PMI (ankietowy wskaźnik koniunktury – red.) także w Polsce wskazuje na tendencje recesyjne w przemyśle. Tymczasem produkcja szybko rośnie, choć nie bagatelizowałbym czerwca, gdy spadła. Polska gospodarka nie jest odizolowana od otoczenia zewnętrznego. Jeśli spowolnienie w strefie euro będzie się utrzymywało, zaczniemy mocniej odczuwać jego skutki.

O jakich skutkach mówimy? Większość prognoz sugeruje, że polska gospodarka powiększy się w tym roku o 4,5 proc., po około 5 proc. w minionych dwóch latach. To byłby nadal spektakularny wynik.

Sądzę jednak, że spowolnienie będzie postępowało. W szeroko zakrojonych ankietowych badaniach NBP wśród firm widać wyhamowanie wzrostu wartości nowych zamówień eksportowych. Być może to, co widzimy dziś w wynikach produkcji przemysłowej, to realizacja zamówień sprzed spowolnienia w strefie euro. Nie spodziewam się jednak załamania w polskim przemyśle, bo polskie firmy już wielokrotnie pokazywały dużą odporność na wahania koniunktury w otoczeniu zewnętrznym. W 2012–2013 r., gdy strefa euro była w recesji, polski eksport ciągle rósł, ponieważ eksporterzy potrafią poprawić swoją konkurencyjność, żeby radzić sobie w warunkach słabnącego popytu, ale potrafią też przekierować strumień eksportu na rynki, na których popyt jest lepszy. Teraz też widać np. pewne przyspieszenie wzrostu eksportu na rynki Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie koniunktura jest lepsza niż w strefie euro. Pomóc może nam też zmieniająca się struktura polskiego eksportu, w którym coraz większą rolę odgrywają dobra finalne, a nie pośrednie.

Ciekawostką jest to, że pomimo spowolnienia w strefie euro, które wpływa negatywnie na nastroje polskich przedsiębiorstw, na początku tego roku istotnie zwiększyły one nakłady inwestycyjne. Czy sądzisz, że ten wzrost inwestycji utrzymał się także w minionym kwartale i będzie trwał nadal?

W I kwartale inwestycje firm rzeczywiście zaskoczyły. Źródłem tej niespodzianki były jednak przede wszystkim firmy publiczne i firmy z udziałem kapitału zagranicznego. W tej układance brakuje nakładów krajowych firm prywatnych. Jeśli taka struktura inwestycji będzie się utrzymywała, to będzie skutkowała narastaniem różnic w potencjale przedsiębiorstw polskich i zagranicznych. Jeśli nasze rodzime firmy chcą utrzymać konkurencyjność, muszą inwestować także w schyłkowej fazie cyklu koniunkturalnego. Coraz większym problemem będzie dostępność pracowników i to nie jest czynnik, który ustąpi, gdy gospodarka zwolni. Dlatego firmy, które chcą się rozwijać, muszą inwestować w bardziej efektywne technologie.

Czy to może być mechanizm wygładzający przebieg cyklu koniunkturalnego? Skoro firmy muszą inwestować, nawet gdy gospodarka zwalnia, to te wydatki mogą łagodzić spowolnienie?

Teoretycznie to jest możliwe, ale obecnie ze wspomnianych ankietowych badań NBP wynika, że utrudniony dostęp do pracowników jest przez firmy postrzegany jako bariera dla aktywności inwestycyjnej. Być może firmy zagraniczne reagują na ten problem z dostępnością pracowników inaczej. Jeśli polskie firmy zmienią swoje podejście, to mechanizm, o którym wspomniałeś, może zadziałać. Ale podstaw do dużego optymizmu nie ma, bo ostatnio odsetek firm planujących nowe inwestycje maleje.

Europejski Bank Centralny w minionym tygodniu dość jednoznacznie zapowiedział, że we wrześniu zacznie znów łagodzić politykę pieniężną. Część ekonomistów uważa, że w takiej sytuacji także nasza Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała obniżyć stopy procentowe. Zgadzasz się z tym?

Nie. Moim zdaniem RPP z łagodzeniem polityki pieniężnej spieszyć się nie będzie, choć takie istotnie będą tendencje na świecie. W Polsce jednak nie widać takiej konieczności. Wzrost gospodarczy, nawet jeśli zwolni, będzie wciąż powyżej wzrostu potencjalnego. Jeśli np. w przyszłym roku gospodarka będzie rosła w tempie 3,8 proc., jak przewiduje NBP, nie będzie to powodowało negatywnych konsekwencji na rynku pracy. A przy tym czeka nas okres przyspieszającej inflacji i rosnących oczekiwań inflacyjnych. W takich warunkach RPP nie będzie raczej skłonna do obniżania stóp. Część członków tego gremium sugeruje nawet, że bardziej prawdopodobną alternatywą na ten moment jest podwyżka stóp, choć moim zdaniem ten scenariusz też się nie zmaterializuje. Wzrost inflacji będzie bowiem prawdopodobnie przejściowy i jest spowodowany czynnikami, na które RPP nie ma wpływu. Inflacja bazowa (nieobejmująca cen żywności i energii – red.) też będzie prawdopodobnie rosła, ale nie sądzę, aby przekroczyła cel inflacyjny NBP.

A jeśli wskutek poluzowania polityki pieniężnej przez EBC umocni się złoty?

Jeśli umocnienie złotego będzie na tyle istotne, że zagrozi konkurencyjności polskiej gospodarki, to rzeczywiście będzie to argument na rzecz obniżki stóp. Ale nie jest jasne, czy tak się stanie.

Gospodarka krajowa
Ernest Pytlarczyk, Pekao: Podwyżkę stóp trudno byłoby uzasadnić
Gospodarka krajowa
Zarząd broni prezesa. Mówi o ataku na niezależność banku
Gospodarka krajowa
Wzrost popytu nie strąci inflacji z drogi do celu
Gospodarka krajowa
Zarząd NBP broni Adama Glapińskiego. "To próba złamania niezależności banku"
Gospodarka krajowa
Ogień i woda. Scenariusz PKO BP dla polskiej gospodarki
Gospodarka krajowa
Trybunał Stanu dla prezesa NBP. Jest wniosek grupy posłów