Z drugiej naszą uwagę przykuwa systematycznie pogarszająca się tzw. szerokość rynku na Wall Street (ang. market breadth). Oznacza to, że konsekwentnie maleje grono spółek uczestniczących w trendach wzrostowych.

Dobrze obrazują to statystyki dotyczące odsetka walorów, które notowane są powyżej lubianych przez analityków technicznych 200-sesyjnych średnich kroczących. Począwszy już od kwietnia–maja, fali wzrostowej głównych indeksów towarzyszy stopniowe opadanie tych wskaźników. Przykładowo odsetek spółek z S&P 500 notowanych powyżej 200-sesyjnej średniej zmalał z wyśrubowanego poziomu 95 proc. w kwietniu do ok. 75 proc. obecnie i jest o krok od spadku do poziomu najniższego od... listopada 2020 r. Bardzo podobnie wygląda to w przypadku Nasdaq Composite.

Taką pogarszającą się szerokość rynku tradycyjnie interpretuje się zgodnie z podręcznikową wiedzą jako sygnał negatywny, mogący z wyprzedzeniem zapowiadać jakąś większą korektę spadkową. Taka korekta (rzędu 10 proc. plus) nie byłaby zresztą czymś nieprawdopodobnym ze względu na to, że wrzesień jest statystycznie najsłabszym miesiącem dla indeksów.

Bez względu na to, czy i tym razem jesienna chandra dopadnie światowych giełd, zakładać można na tym etapie cyklu, że będzie to tylko korekta, czyli okazja do kupowania akcji w ramach hossy. ¶