Kryptopodatki

To fiskus powinien naliczać należny podatek, a my, podatnicy, powinniśmy mieć prawo do zrecenzowania tego wyliczenia

Publikacja: 12.04.2018 08:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

W ostatnich dniach wypłynęła kwestia opodatkowania zysków z operacji kryptowalutami. Jest to bardzo dobry punkt wyjścia do szerszych rozważań o opodatkowaniu zysków kapitałowych z inwestycji w różnego rodzaju instrumenty.

Od czasu do czasu, najczęściej przy okazji różnego rodzaju prac nad kolejnymi strategiami rozwoju polskiego rynku kapitałowego, pojawia się temat zwolnienia z opodatkowania długoterminowych inwestycji w akcje. Teraz dodatkowo wyłonił się wątek opodatkowania kryptowalut. Warto je oba połączyć, tak aby przeanalizować szerszy problem – opodatkowania wszelkiego rodzaju dochodów z kapitału.

Na początku warto sobie zadać pytanie, czy zyski kapitałowe w ogóle powinny podlegać opodatkowaniu. Niektórzy uważają, że skoro pieniądze te były już opodatkowane wcześniej, to nie należy ich obejmować podatkiem po raz kolejny. Gwoli ścisłości trzeba jednak przyznać, że argument ten nie jest w pełni trafiony – chodzi wszak o opodatkowanie zysków, a nie całości zainwestowanych środków. A zatem istnieje uzasadnienie dla opodatkowania tego rodzaju dochodów.

Prowadzi nas to do zadania kolejnego pytania: czy są jakieś powody, dla których zyski z inwestycji w różne typy instrumentów finansowych powinny być różnie opodatkowane? Tu już odpowiedź jest o tyle niejednoznaczna, że różne instrumenty mają różne profile zysku i ryzyka. Najsensowniejszym wydaje się taki system, w ramach którego opodatkowane byłyby zyski (w momencie ich realizacji, tj. zamiany na pieniądz) na poziomie zagregowanego portfela wszystkich inwestycji, z uwzględnieniem wszelkich czynników mających wpływ na wycenę tego portfela (poziomu inflacji, notowań instrumentów finansowych, kursów walutowych i kryptowalutowych).

Czyli przykładowo, jeśli mój portfel składa się z oszczędności zdeponowanych w banku, to należałoby wyliczyć średnią ważoną stopę oprocentowania wszelkich lokat, środków na ROR etc., a następnie porównać je ze wskaźnikiem inflacji. Jeśli by się okazało, że „zyskałem" średnio np. 1,2 proc., a inflacja w danym okresie wyniosła np. 2 proc., to w rzeczywistości straciłem 0,8 proc., a zatem żadnego podatku od tej straty nie powinienem płacić. Co więcej, jeśli miałbym w portfelu inne instrumenty finansowe, na których bym zarobił, to ta strata na lokatach powinna obniżać podstawę opodatkowania z zysku, tak aby wszystko zostało wyliczone na poziomie netto. Jeśli natomiast realizowałbym w danym roku podatkowym zyski np. z akcji niemieckich spółek notowanych we Frankfurcie i bitcoinów, to do wyliczenia zagregowanej pozycji podatkowej należałoby wziąć pod uwagę notowania tych spółek, kurs euro do złotego i kurs bitcoina. Naliczanie wirtualnego zysku przy zamianie jednych instrumentów finansowych na inne nie miałoby wówczas miejsca, bo podatek pojawiałby się dopiero „na wyjściu".

Oczywiście przy takim systemie rysują się dwa poważne problemy: ewentualnych nadużyć i poziomu skomplikowania przy wyliczania podatku. Pierwszy z nich jest problemem realnym, gdyż łatwo sobie wyobrazić, że ktoś systematycznie „traci" na jakimś instrumencie, w rzeczywistości transferując pieniądze z jednej kieszeni do drugiej poza możliwościami nadzorczymi fiskusa. Mógłby on zostać rozwiązany poprzez uzależnienie włączenia danego rodzaju instrumentów do rozliczania w ramach zagregowanego portfela od poziomu współpracy organów skarbowych i wiarygodności otrzymywanych danych.

Drugi problem natomiast jest absolutnie sztuczny, gdyż przez lata przyzwyczajeni zostaliśmy do rozwiązania, że każdy podatnik musi sobie sam naliczyć podatek, a tym samym ponieść ewentualne konsekwencje pomyłki. Jest to jedyna mi znana usługa, gdzie usługobiorca wymaga od usługodawcy, aby ten sam naliczył należność. Zazwyczaj jest odwrotnie – to fiskus powinien naliczać należny podatek, a my podatnicy powinniśmy mieć prawo do zrecenzowania tego wyliczenia i wyciągnięcia ewentualnych konsekwencji, jeśli pojawiłyby się niedociągnięcia. Biorąc zatem pod uwagę, iż fiskus ma dostęp do wszelkich danych umożliwiających naliczenie podatku (wszak w innym przypadku nie byłby w stanie zweryfikować prawdziwości naszych oświadczeń podatkowych), to naliczanie czegokolwiek przez nas nie ma sensu. Niech specjaliści od podatków zajmą się wyliczaniem podatków, a podatnicy niech zarabiają pieniądze w swoich specjalnościach, zamiast tracić czas i nerwy na czynności, których nie lubią. W ten sposób wszyscy wykorzystywaliby swój czas i umiejętności zgodnie z wybranym profilem zawodowym, a jednocześnie do minimum obniżone byłoby ryzyko nadużyć podatkowych.

Czy możemy zatem liczyć na taki system? Raczej nie w najbliższym czasie. Mozolnie pojawiają się coraz to nowe udogodnienia dla podatników, ale dotyczą tylko najprostszych rozliczeń i wymagają podjęcia poważnych działań ze strony podatników. Powszechny system obejmujący wszelkie dochody podatkowe i generujący automatycznie wstępny zbiorczy PIT dla danego podatnika bez jego zaangażowania to raczej pieśń odległej przyszłości. A szkoda, bo zyskaliby na tym podatnicy (czas i nerwy), urzędnicy (łatwiej byłoby wyliczyć, niż sprawdzać po kimś) i budżet (bo podatki wyliczane przez urzędników niejako z definicji ograniczałyby możliwość nadużyć).

Felietony
Wzrost zredukuje dług
Felietony
Wyzwania HR emitentów
Felietony
Wejście tygrysa
Felietony
Czy IPO straciło w oczach funduszy?
Felietony
Zasoby srebra szansą dla zielonej transformacji Polski
Felietony
Spółki lepiej monitorowane