Tydzień temu prezes SEG Mirosław Kachniewski pisał o oczekiwaniu rynku na to, kiedy wreszcie spadnie na głowy spółek i ich prezesów uniesiony w górę miecz nadzorcy i kiedy poznamy wymiar pierwszych kar nałożonych za naruszenia rozporządzenia MAR. Może dowiemy się tego wkrótce, może przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale na pewno możemy zastanowić się, co powinna zrobić solidna spółka i jej przezorne władze, żeby nigdy żaden miecz nadzorczy na nich nie spadł.
Oczywiście wydaje się to bardzo proste: wystarczy przestrzegać przepisów, a wówczas żadna kara nam nie zagrozi. Łatwiej to jednak powiedzieć, niż zrobić. Niejasność przepisów, zmieniające się interpretacje i wreszcie bogactwo codziennego życia gospodarczego powodują, że perfekcyjne przestrzeganie MAR może być trudne nawet dla dobrze zorganizowanej korporacji.
Zakładam, że każda świadoma wymogów rynku kapitałowego spółka posiada odpowiednie procedury i regulaminy wewnętrzne, które ułatwiają w praktyce stosowanie przepisów prawa powszechnego. Nawet jeśli, jak wykazał to test przeprowadzony przez nadzorcę niespełna rok temu, część spółek nie stosowała się do obowiązków wynikających z MAR, to sądzę, że wszyscy mieli szansę nadrobić zaległości i sanować ewentualne nieścisłości w dokumentacji.
Przede wszystkim zarządom i radom nadzorczym spółek powinno zależeć na pewności, że dołożyli należytej staranności w zarządzaniu i nadzorowaniu tego, co wchodzi w skład szeroko pojętego giełdowego compliance emitenta. Członkowie tych organów odpowiadają wszak nie tylko za własne błędy (np. w zakresie raportowania transakcji), ale też za naruszenia, których dopuściła się spółka. Ewentualne próby tłumaczenia, że rada czegoś nie wiedziała, bo zajmował się tym zarząd, albo że dany członek zarządu odpowiada za sprzedaż lub produkcję, a nie za compliance, w niczym nie pomogą, na co wskazuje już dotychczasowa praktyka nakładania sankcji przez nadzorcę.