Ilu chętnych zgłasza się do was rocznie, by wyemitować akcje w ramach crowdfundingu udziałowego?
Ta liczba sięga nawet 200. Przez formularz zgłoszeniowy otrzymujemy ogromną ilość zapytań od potencjalnych emitentów. Nasza strategia zakłada jednak dużą selektywność. Wydaje mi się, że przez dwa lata funkcjonowania nabyliśmy odpowiednie kompetencje, by wyłonić te kluczowe elementy, dzięki którym zbiórka crowdfundingowa zakończy się sukcesem. Staramy się stawiać na te projekty, które mają potencjał do tego, by zebrać przynajmniej 50 proc. docelowej kwoty.
Jak od kuchni wygląda taki proces selekcji?
Nie mamy kompetencji, by wchodzić merytorycznie w zagadnienia biznesowe czy finansowe, ale zależy nam na tym, by na platformę trafiały projekty perspektywiczne. I ten proces selekcji jest dwustopniowy. Na pierwszym etapie oceniamy przede wszystkim, czy projekt ma potencjał marketingowy, a więc to czy jest chwytliwy, czy w ogóle do crowdfundingu się nadaje. Bo prawda jest taka, że masa dobrych przedsięwzięć, dobrych biznesowo i obiecujących, po prostu nie pasuje do tego typu finansowania. My stawiamy na te projekty, które mają społeczność zbudowaną wokół swojej marki, albo mają szanse na jej zbudowanie. Zadajemy sobie kilka pytań. Czy to jest projekt o nośnej idei dla szerokiego grona odbiorców? Czy będzie zrozumiały i czy można go pokazać w takiej lekkiej formie, ubierając w benefity dla inwestorów? Natomiast na drugim etapie dochodzi do spotkania z przedstawicielami emitenta i rozmowy na temat tego, jak taka firma może przeprowadzić i wspierać całą kampanię. Sprawdzamy też, czy ma narzędzia do tego, by potem prowadzić proces relacji inwestorskich. To jest bardzo ważne, bo crowdfunding wymaga sprawnej komunikacji z dużą liczbą inwestorów.