Czerwiec, na przekór danym z przeszłości, przyniósł solidny wzrost. WIG zyskał bowiem 4 proc. i wrócił nad 60 000 pkt. Całe półrocze natomiast indeks zakończył zwyżką o 4,3 proc. To niewiele, jeśli porównamy się do indeksów z Wall Street czy Frankfurtu, których dorobek przekracza 15 proc. To niedoszacowanie może jednak sprzyjać naszemu rynkowi w najbliższym czasie. Zwłaszcza że przed nami najlepszy miesiąc roku. Jak bowiem pokazują statystyki za ostatnie 28 lat, w lipcu WIG zyskuje średnio aż 4 proc. Nawet jeśli pominiemy w danych wartości skrajne (+37,5 proc. w czerwcu 1994 r. oraz -9,1 proc. w 2002 r.), to średnia jest cały czas na bardzo wysokim poziomie, wynoszącym 3,2 proc. Co więcej, w 12 przypadkach czerwiec był spadkowy, w 15 wzrostowy, a raz zaczynał i kończył miesiąc na tym samym pułapie. Zarówno więc trafność, jak i relacja średniego zysku do średniej straty jest zdecydowanie na korzyść byków. Zwróciłbym uwagę jeszcze na uśrednienie wzrostowych i spadkowych miesięcy. Otóż okazuje się, że w tym pierwszym przypadku (wzrostowy czerwiec) WIG zyskuje średnio aż 10,5 proc. To zasługa tego, że przydarzyło się aż sześć lat, w których zwyżka przekraczała 10 proc. Ostatnio ta zmienność trochę zmalała, ale i tak rok temu udało się bykom wykręcić aż +7,2 proc. Dla porównania średnia spadkowych czerwców wynosi tylko -3,7 proc. Wniosek na przyszłość jest więc taki, że nawet jeśli przyjdzie lipcowa korekta, to nie powinna być ona drastyczna w skutkach. Jeżeli natomiast siódmy miesiąc potwierdzi historyczne zależności, to portfele inwestorów pozytywnie to odczują.

Tradycyjnie pokusiłem się o naiwne prognozy. Biorąc jako poziom bazowy zamknięcie piątkowej sesji na WIGu, można wyznaczyć trzy scenariusze. Pierwszy – optymistyczny – w którym indeks rośnie o 10,5 proc. i ląduje na koniec lipca w okolicy 66 500 pkt. Przy takim rozwoju wydarzeń historyczny rekord byłby na wyciągnięcie ręki i odżyłyby nadzieje na kontynuację długoterminowej hossy. Trudno uwierzyć, by taki scenariusz się ziścił. Po raz ostatni WIG zyskał ponad 10 proc. w lipcu 2009 r. To była faza odbicia po dotkliwej bessie, więc otoczenie było zupełnie inne niż obecnie. Teraz zmagamy się z dużymi znakami zapytania dotyczącymi spowolnienia globalnej koniunktury, polityki monetarnej głównych banków centralnych oraz poczynań gospodarza Białego Domu na arenie międzynarodowej. Do tego dochodzą też bolączki lokalne w postaci braku kapitału, który byłby w stanie podnieść szeroki rynek na taką skalę.

Drugi wariant – optymalny – zakłada zwyżkę o 4 proc., co daje nam wynik na koniec lipca rzędu 62 600 pkt. To oznaczałoby wyjście na nowe tegoroczne szczyty. Z punktu widzenia analizy technicznej pojawiłaby się więc szansa na kontynuację ruchu z okresu listopad 2018– kwiecień 2019 r., a majowe tąpnięcie należałoby zaliczyć do kategorii nietypowo dużych korekt.

I w końcu trzecia opcja – pesymistyczna – przewiduje, że WIG traci w lipcu 3,7 proc. i za 30 dni jest na poziomie 57 950 pkt. To oznaczałoby skorygowanie czerwcowej fali wzrostowej o ponad 50 proc. i wzrost obaw, że przed nami test dołka z października 2018 r. Nie brzmi dobrze, ale to cały czas naiwna prognoza. Statystyka daje większe szanse na realizację scenariuszy bliższych wariantom 1 i 2. Jak będzie, czas pokaże.