Wall Street w drodze na Księżyc

W ostatnich kilku tygodniach świat jakby wrzucił wyższy bieg, wszystko nabrało tempa.

Publikacja: 24.11.2021 13:30

Foto: GG Parkiet

Inflacja, czyli to, co bankom centralnym wydawało się do niedawna przejściowym zjawiskiem, jeszcze bardziej przyśpieszyła, dając się we znaki nie tylko inwestorom, ale też konsumentom na całym świecie. Słowa inflacja i stagflacja odmieniane są przez wszystkie przypadki. Gwałtowny wzrost rentowności krótkoterminowych obligacji stał się rynkowym przejawem spadku zaufania do banków centralnych, zmuszając niektóre z nich do kapitulacji. Na rynkach akcji zapanowała hossa w hossie, podsycana nienasyconą potrzebą spekulacji i strachem przed przepuszczeniem życiowej okazji. Dziś niemal wszystko, od inflacji, przez stopy procentowe po ceny akcji i kryptowaluty ma rosnąć bez ograniczeń, „to the moon".

Szok inflacyjny

W październiku kolejne wieloletnie szczyty dynamiki wzrostu cen konsumpcyjnych odnotowano od USA (6,2 proc. najwyżej od 1990 r.) przez Niemcy (4,5 proc. najwyżej od 1993 r.) po Polskę (6,8 proc. najwyżej od 20 lat). Narracja sugerująca przejściowy charakter tak wysokiej inflacji jest co prawda wciąż podnoszona przez główne banki centralne (czy to ustami Christine Lagarde czy Jerome'a Powella), jednak konsumenci i inwestorzy zaczynają ją już postrzegać jako zaklinanie rzeczywistości. Rzeczywistości, która, jak pokazują znaczące zmiany w tegorocznych projekcjach inflacji tworzonych przez NBP (trzech w ciągu ośmiu miesięcy), zaskakuje nawet specjalistów. Tegoroczny prawie 50-proc. wzrost ceny benzyny na amerykańskich stacjach, 40-proc. wzrost cen używanych samochodów oraz niemal 15-proc. zwyżka cen domów w USA wraz z wyraźną tendencją do rozprzestrzeniania się presji inflacyjnej na wiele innych dóbr trwałego użytku spowodowały obniżenie skłonności zakupowych konsumentów w USA do poziomu nieobserwowanego nawet podczas wielkiej recesji lat 2008–2009.

Pomimo rekordów na Wall Street szybkiej poprawy sytuacji na rynku pracy i wyraźnego wzrostu wynagrodzeń, a także wysokiego poziomu depozytów, wskaźnik sentymentu liczony przez Uniwersytet Michigan dla amerykańskich konsumentów jest najniższy od dekady. Wszystko wskazuje na to, że to tegoroczny szok inflacyjny stoi za tak wyraźnym pogorszeniem nastrojów. Mógłby to być także jeden z czynników, które wpłynęły na zaskakującą wygraną republikańskiego kandydata w wyścigu o fotel gubernatora stanu Wirginia. Trudno się więc dziwić, że politycy (od Polski po USA) zaczęli w końcu dostrzegać inflacyjny problem, przez co wzmogła się presja na banki centralne. Prezydent Joe Biden, borykający się ostatnio z silnym spadkiem poparcia, zapowiedział, że zawrócenie inflacyjnego trendu wzrostowego będzie dla niego sprawą priorytetową. I powinno nią być, ponieważ przegłosowanie kolejnego pakietu wydatków, tzw. Build Back Better Act, stanęło pod znakiem zapytania właśnie ze względu na jego potencjalne proinflacyjne skutki. Dodatkową motywacją do podjęcia działań mających na celu poprawę wskaźników zaufania konsumentów (i wyborców) są przyszłoroczne wybory uzupełniające do amerykańskiego Kongresu.

Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić. Dlatego inwestorzy na rynku obligacji przystąpili w ostatnich tygodniach do wyceniania scenariusza, w którym przez najbliższe pięć lat Amerykanie będą musieli radzić sobie z inflacją rzędu 3,2 proc. rocznie (najwyższa prognozowana inflacja od dwóch dekad), choć jeszcze pod koniec września miała ona tylko nieznacznie przekraczać 2,5 proc. Równolegle przez światowe rynki obligacji (od USA przez Europę, w tym Polskę, po Australię) przelała się demonstracyjna fala zwątpienia we wszechwładzę banków centralnych na tzw. krótkim końcu krzywej dochodowości (obligacje o terminie do wykupu od roku do trzech lat). W obliczu niezdecydowania władz monetarnych inwestorzy sami przystąpili do zacieśniania polityki pieniężnej. W strefie euro ta „insurekcja" została szybko spacyfikowana, ale inne banki centralne musiały się zmierzyć z większym wyzwaniem. Najbardziej spektakularnym przykładem jest Polska (ale i inne kraje naszego regionu) i kapitulacja RPP, której nie pozostało nic innego jak tylko podpisać się pod podjętą przez rynek decyzją w kwestii odpowiedniej wysokości stóp procentowych (proces podporządkowania się RPP woli rynku nie został zresztą jeszcze zakończony). Trwający niecałe dwa miesiące wzrost rentowności dwuletnich obligacji skarbowych w Polsce z 0,5 proc. do ponad 3 proc. był bezprecedensowy. Równie niecodziennym zdarzeniem była kapitulacja banku centralnego Australii, który w obliczu zmasowanego testowania przez inwestorów determinacji władz monetarnych w utrzymaniu na niskim poziomie rentowności trzyletnich obligacji skarbowych, zrezygnował z dalszego prowadzenia polityki kontroli krzywej dochodowości.

W USA inwestorzy nie zdołali zmusić Fedu do „uległości" i nieprzewidzianych wcześniej działań. Wyraźny wzrost rentowności dwu-, trzyletnich obligacji, którego nie było podczas pamiętnej paniki na długoterminowych obligacjach w pierwszych miesiącach tego roku, jednoznacznie wskazuje, że pierwszych podwyżek stóp możemy oczekiwać już w trzecim kwartale 2022 r., czyli wraz z zakończeniem programu redukcji skupu aktywów przez Fed. Tak szybkie przejście na wyższe poziomy stóp banku centralnego nie było i wciąż nie jest planem popieranym przez Jerome'a Powella i większość jego kolegów z Komitetu ds. Operacji Otwartego Rynku (odpowiednik krajowej Rady Polityki Pieniężnej). Jednak rynek wie swoje. Może się nawet okazać, że październikowa rewolta inwestorów była jedynie preludium przed właściwą próbą wymuszenia na amerykańskich władzach monetarnych odpowiedniej reakcji na wyrywającą się z ram inflację. Mieliśmy w październiku nawet moment, w którym nastąpiło najszybsze od dekady wypłaszczenie krzywej rentowności w USA. To mógł być pierwszy sygnał zapowiadający nieuchronną zmianę trendu w relacji między rentownością długo– i krótkoterminowych obligacji skarbowych. W Polsce zmiana taka nastąpiła w ciągu paru tygodni, a historycznie zwiastowała ona nadciągającą recesję albo wyraźne osłabienie wzrostu gospodarczego.

Spekulacyjne przyspieszenie hossy

Zakładam, że tak jak banki centralne mają tendencję do wykonywania spóźnionych działań, tak rynek ma tendencję do wychodzenia przed szereg. Być może polski rynek obligacji się nieco zagalopował, przewidując to, co nieuchronne nieco przed czasem. Dopóki amerykańska krzywa rentowności nie wygenerowała takiego sygnału, obstawianie rychłego rozpoczęcia recesji, a tym samym bessy na globalnym rynku akcji, może okazać się dość kosztownym zakładem. Patrząc na zachowanie zarówno europejskich, jak i amerykańskich indeksów odnotowujących w ostatnich tygodniach rekord za rekordem, naprawdę trudno o wykrzesanie z siebie cienia zwątpienia, o pesymizmie nie wspominając. Można jedynie podnosić argument, że bezrefleksyjna pogoń za zyskiem w okresach panowania równie mocno spekulacyjnych nastrojów jak dziś kończyła się zazwyczaj dość bolesnym przebudzeniem z finansowym kacem i uszczerbkiem w portfelach.

Tymczasem przyspieszenie hossy w ostatnich tygodniach przybrało mocno spekulacyjną postać. Na szczególną uwagę zasługuje spektakularny powrót zainteresowania inwestorów rynkiem kryptowalut, które po wiosennym tąpnięciu (przepołowienie wyceny bitcoina) miały prawo już się nie podnieść. Jednak po niemal 60-proc. wzroście trwającym od końca września zarówno bitcoin, jak i mający stać się Amazonem informacji ether, zdołały ustanowić nowe rekordy. Niewiele skromniejszym zyskiem mogli pochwalić się wielbiciele, najsłynniejszej memowej krypotowaluty mającej stać się następcą bitcoina, którą w pierwszych miesiącach tego roku wypromował sam Elon Musk, czyli dogecoin. Wszystkich przebiła jednak ostatnio kolejna (istniejąca zaledwie od sierpnia ub.r.) stworzona dla „żartu" cyfrowa waluta z wizerunkiem psa w logo – shiba inu, której wartość wyrażona w dolarach wzrosła w październiku niemal dziewięciokrotnie (przy 30 mld kapitalizacji jest to dziś 11. waluta w kryptowalutowym uniwersum).

Rynek cyfrowych walut zyskał w ostatnich tygodniach dodatkowe wsparcie po ogłoszeniu przez firmę Facebook zmiany nazwy na Meta i zapowiedzi skupienia wysiłków na wprowadzeniu ludzkości do wirtualnego świata z wykorzystaniem rzeczywistości rozszerzonej. Waluty używane w istniejących już cyfrowych światach, takich jak Decentraland (MANA) czy Sandbox (SAND), w ciągu kilku dni po deklaracji Marka Zuckerberga urosły czterokrotnie. Być może na naszych oczach rodzi się nowy przedmiot postpandemicznej spekulacji – spółki uczestniczące w tworzeniu internetu przyszłości, czyli Metaverse.

Przyszłość ta może być bliżej niż sądzimy, skoro Barbados ogłosił właśnie ustanowienie pierwszej ambasady w cyfrowym uniwersum stworzonym przez platformę Decentraland. Zresztą już w czerwcu na tej samej platformie kupiono prawa (w postaci tokenów NFT) do wirtualnej działki za prawie 1 mln USD. Metaverse zdaje się być kolejną okazją inwestycyjną, którą aż strach przegapić. Dlatego inwestorzy rzucili się ostatnio (ponad 50-proc. wzrost od początku października) na takie spółki jak firma Roblox prowadząca platformę z grami i innymi usługami tworzonymi przez i dla samych użytkowników w wirtualnych światach. Chociaż ponad połowa z 40 mln aktywnych graczy na tej platformie nie ma skończonych 13 lat, najbardziej popularną zabawą jest opieka nad wirtualnym zwierzątkiem, a przychody firmy nie przekroczą w tym roku 3 mld dolarów (o zyskach nie wspominając), to jest dziś wyceniana na 70 mld dolarów. To więcej niż 75 proc. spółek z indeksu S&P 500.

W nowym lepszym świecie Metaverse takie rzeczy są możliwe. Zresztą trudno się temu dziwić, skoro ulubione spółki inwestorów na Wall Street z ostatnich tygodni, czyli producenci samochodów elektrycznych, tacy jak Lucid (150 proc. wzrostu w miesiąc) czy listopadowy debiutant, spółka Rivian (podwojenie wartości w ciągu kilku sesji), choć nie mogą się w tym roku pochwalić praktycznie żadnymi przychodami, to ich kapitalizacja zbliżyła się odpowiednio do 90 mld i 140 mld dolarów. Wszyscy zapatrzyli się w niezaprzeczalną gwiazdę postpandemicznej fali hossy, spółkę Tesla, której kapitalizacja przekraczała 1,2 bln USD (po 60-proc. rajdzie w ciągu miesiąca) tuż przed sprzedażą pakietu akcji przez Elona Muska. W obliczu takiej siły giełdowej spekulacji, potrafiącej uzasadnić każdy poziom wycen, coraz mniej jest śmiałków stawiających przeciwko spółce, która ma podobno stać się Apple'em przemysłu samochodowego. Nawet słynny Michael Burry ogłosił, że zamknął zbudowane na początku roku krótkie pozycje na tej spółce.

W roku, w którym użycie frazy „to the moon" na określenie jedynie słusznej giełdowej ścieżki dla każdej memowej inwestycji jest w mediach społecznościowych wielokrotnie częstsze niż podczas całej, trwającej dekadę hossy, stawianie przeciw rynkowi zbyt wcześnie może być bardzo kosztowne. Z drugiej strony kapitulacja Michaela Burrego i zamknięcie funduszu przez Russella Clarka, który przez lata, konsekwentnie utrzymywał krótką pozycję w akcjach, obstawiając giełdowe spadki na Wall Street, to sygnały skłaniające mnie raczej do ostrożności niż ekscytacji w obliczu uwolnienia się postpandemicznej hossy od ziemskiej grawitacji.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty