Przyjazne regulacje unijne

Od lat jesteśmy karmieni retoryką antyunijną: „my tu jesteśmy dobrzy i chcielibyśmy opracować dobre regulacje, ale ta zła UE narzuca nam swoje złe regulacje".

Publikacja: 02.04.2018 18:00

Doświadczenia SEG z ostatnich miesięcy przeczą tej tezie – Komisja Europejska jest otwarta na wszelkie racjonalne argumenty, a na podwórku krajowym mamy do czynienia z radosną twórczością regulacyjną, która z racjonalnością ma niewiele wspólnego.

Tworzenie dobrych regulacji jest dość skomplikowane i długotrwałe, przez co może się wydawać irytujące, prowokować pytania o przerost formy nad treścią, ale w długiej perspektywie o wiele bardziej się opłaca poświęcić czas i pieniądze na etapie tworzenia niż na etapie egzekwowania prawa. Dlatego w dojrzałych demokracjach (a także w samej UE) proces legislacyjny jest żmudny i długotrwały, ale pozwala na stanowienie lepszych przepisów.

Warto podkreślić, że zanim powstaje projekt regulacji, konieczne jest określenie, jakie obszary wymagają „zaopiekowania", jakie cele są do osiągnięcia i jakich środków planujemy użyć, aby te cele zrealizować. Służą temu różnego rodzaju dokumenty konsultacyjne, opracowania, białe księgi etc. Jeśli w wyniku tych procesów decydenci dojdą do wniosku, iż konieczne jest uregulowanie danej kwestii, to powstaje projekt regulacji, który – co do zasady – zmienia się już później w bardzo niewielkim stopniu. Oznacza to, że jeśli zainteresowane strony nie wypowiedzą się na etapie przed powstaniem projektu, to późniejsza ingerencja w proces legislacyjny jest już bardzo trudna. Niemniej, usystematyzowanie procesu stanowienia prawa, przeprowadzenie konsultacji z wszelkimi zainteresowanymi stronami, analiza skutków regulacji (ex ante i ex post) powodują, że proces stanowienia prawa w ramach UE jest bardzo cywilizowany i oparty na racjonalnych przesłankach.

Uważny czytelnik z pewnością wychwyci w tym miejscu pewną nieścisłość – skoro prawo w ramach UE stanowione jest w tak doskonały sposób, to dlaczego powstał taki koszmarek regulacyjny, jak np. MAR? Odpowiedź jest dość złożona, bo wynikało to z kilku czynników: histerii regulacyjnej po kryzysie subprime, nazwy aktu prawnego, który nie wzbudzał kontrowersji (Market Abuse Regualtion – któż z nas byłby przeciwny zwalczaniu nadużyć na rynku?) oraz – co najważniejsze – z braku naszej obecności na etapie przedprojektowym właśnie.

Jeśli nie udało się zapobiec, to trzeba teraz leczyć. Mnóstwo wysiłku i pieniędzy poszło na wdrażanie MAR, a teraz podejmujemy działania mające na celu zmianę niekorzystnych rozwiązań. I tu niespodzianka – przedstawiciele Komisji Europejskiej skonfrontowani z twardymi danymi dotyczącymi z jednej strony rozmiarów spółek notowanych na naszym rynku, a z drugiej zaś – odnoszącymi się do rozmiarów wymogów i sankcji, wyrazili pełne zrozumienie i otwartość na dokonanie stosownych zmian.

Zrozumienie to nie było bynajmniej pustą deklaracją – zaproponowane przez SEG zmiany znalazły się w dokumencie konsultacyjnym i jeśli uzyskały poparcie interesariuszy (czego dowiemy się w najbliższych tygodniach), to kolejnym krokiem będzie uruchomienie procesu legislacyjnego. Długiego, żmudnego, ale dającego przekonanie, że jesteśmy już na górce regulacyjnej, że teraz zmiany będą szły nie w kierunku dokładania coraz to nowych wymogów, ale ich znoszenia, tak aby ułatwić rozwój przedsiębiorstw, nie obniżając jednocześnie bezpieczeństwa rynku.

Niestety, nasza radosna twórczość krajowa od zawsze pozostaje w dużym kontraście do tych wyważonych, merytorycznych dyskusji regulacyjnych. Z jednej strony bowiem jesteśmy u progu przewalczenia zmian obniżających szkodliwość MAR, z drugiej natomiast – procedowana jest ustawa o jawności życia publicznego nie tylko nakładająca dodatkowe wymogi i sankcje (to już jest pewna prawidłowość, że każda nowa regulacja musi być obwarowana coraz wyższymi sankcjami, choć w praktyce czy ktoś dostanie jedną karę śmierci czy dziesięć, to już nie ma istotnego znaczenia), ale też wprowadzająca mnóstwo potencjalnych zagrożeń. Chodzi tu o ochronę tzw. sygnalistów posuniętą do tego stopnia, że może to skutkować wysypem donosów niekoniecznie uzasadnionych czymś innym niż tylko potrzeba gwarancji zatrudnienia.

Jeszcze większym zagrożeniem wynikającym z tej ustawy będzie (o ile nie zdołamy tego zmienić podczas prac legislacyjnych) niedookreślona definicja „podmiotu zobowiązanego", która w swym założeniu miała objąć podmioty Skarbu Państwa, a praktycznie może objąć dziesiątki notowanych spółek, gdyż próg zaangażowania ustawiony został na poziomie 20%, a „Skarb Państwa" rozumiany może być w tej regulacji bardzo szeroko (nawet na tyle, aby objąć OFE).

Musimy mieć nadzieję, że tak jak przyszło pewne opamiętanie regulacyjne na poziomie UE, tak dojdziemy do podobnych wniosków na poziomie krajowym. W przeciwnym wypadku bowiem zaregulujemy się na śmierć, a pracować nie będzie komu.

Inwestycje
Inwestorzy w oczekiwaniu na obniżki stóp
Inwestycje
Długie pozycje na rynku gazu wciąż testem charakteru dla inwestorów
Inwestycje
Istota istotności
Inwestycje
Organizacja procesu badania istotności
Inwestycje
Określenie grupy interesariuszy
Inwestycje
Niezbędna dokumentacja