Państwowe emerytury millenialsów będą dużo niższe

Standard życia po zakończeniu aktywności zawodowej obniży się, w przypadku wielu osób bardzo gwałtownie. Na razie jednak młodzi ludzie nie wybiegają myślami w odległą przyszłość. Wolą wydawać niż chomikować. W efekcie na emeryturę, nie licząc publicznego systemu ubezpieczeń społecznych, dobrowolnie odkłada zaledwie co dwudziesty Polak.

Aktualizacja: 30.03.2018 15:34 Publikacja: 30.03.2018 14:00

Na koniec 2017 r. Polacy mieli ok. 21–22 mld zł dobrowolnych oszczędności emerytalnych. Chodzi o aktywa zgromadzone na IKE (indywidualne konta emerytalne), IKZE (indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego) i PPE (pracownicze programy emerytalne). To o 2–3 mld zł więcej niż rok wcześniej, ale wciąż bardzo mało.

Dominują cele bieżące

– Patrząc nieco szerzej, tych oszczędności emerytalnych może być trochę więcej – mówi Karol Pogorzelski, ekonomista ING Banku. – Sporo osób za ważną część zabezpieczenia emerytalnego uważa swoje domy i mieszkania. Ludzie liczą, że dochody z najmu lub sprzedaży nieruchomości zapewnią im dodatkowe źródło utrzymania na emeryturze. Jak wynika z naszych badań przeprowadzonych w 15 krajach, takie deklaracje złożyło aż 40 proc. Polaków, czyli więcej niż przeciętnie w Europie (35 proc.).

Obecnie ok. 7–9 proc. Polaków ma więcej niż jeden dom lub mieszkanie. Połowa z nich to nieruchomości inwestycyjne (na wynajem). Z kolei dla co czwartej osoby jest to po prostu drugi dom, z którego korzysta się np. w weekendy.

Zabezpieczeniem emerytalnym mogą być również „zwykłe" oszczędności, np. lokaty w bankach czy fundusze inwestycyjne. Tutaj mamy odłożone trochę więcej pieniędzy – w sumie ok. 580 mld zł (z czego 300 mld zł to depozyty terminowe, a 280 mld zł – aktywa w TFI). Jednak większość tych oszczędności zamierzamy przeznaczyć na inne cele niż emerytura.

Jak wynika z cyklicznych badań Instytutu Rozwoju Gospodarczego, tylko ok. 5,5 proc. Polaków odkłada z myślą o jesieni życia (ale jeszcze dziesięć lat temu było ich jedynie ok. 2,5 proc.). Kolejne 7,5 proc. oszczędza na zakup mieszkania czy budowę domu, 5 proc. – na zakup samochodu. Jednak zdecydowana większość zbiera mało, z przeznaczeniem na bieżącą konsumpcję (żywność, odzież, wakacje, sprzęt elektroniczny) lub bez specjalnego przeznaczenia.

Przykre oszczędzanie

Skąd taka niska skłonność Polaków do gromadzenia kapitału na starość? Przyczyn jest kilka.

– Po pierwsze, Polacy generalnie nie lubią oszczędzać – komentuje Karol Pogorzelski. – Okazuje się, że aż 44,5 proc. z nas (to najwyższy odsetek wśród 15 badanych krajów) uważa, że bardziej satysfakcjonujące jest wydawanie pieniędzy niż ich gromadzenie. Inaczej mówiąc, odkładanie wydaje się nam czynnością przykrą. Wymaga ograniczenia bieżących wydatków, „odjęcia sobie czegoś od ust". Jako społeczeństwo na dorobku wciąż jesteśmy zachłyśnięci konsumpcją – dodaje Karol Pogorzelski.

Po drugie, państwo jakoś szczególnie nie zachęca Polaków do oszczędzania w trzecim (prywatnym i dobrowolnym) filarze emerytalnym. Co prawda mamy preferencje i zachęty finansowe przy IKE czy IZKE, ale...

„Architektura i rozwiązania tu stosowane często przerastają poziom wiedzy finansowej przeciętnego Polaka. To z kolei może utrudniać podejmowanie właściwych decyzji w zakresie dodatkowego zabezpieczenia na starość" – ocenia w swoim raporcie Towarzystwo Ekonomistów Polskich.

Poza tym brakuje stabilnej polityki w tym zakresie. Raz państwo stawia na emerytalne oszczędności na rynku kapitałowym (np. OFE, IKE), innym razem – tylko na publiczny systemy oszczędzania.

Bezkonkurencyjny ZUS

Publiczny system ubezpieczeń emerytalnych pozostaje wciąż bezkonkurencyjny wobec innych form oszczędzania. Jest powszechny (obejmuje prawie wszystkie dochody z pracy) i obowiązkowy. Ludzie mają więc świadomość, że płacąc wysokie składki odprowadzili na emeryturę duże sumy.

Sama składka to aż 19,52 proc. wynagrodzenia brutto (płacona w połowie przez pracownika, w połowie przez pracodawcę). Przykładowo Polak, który zarabia 4500 zł brutto, odkłada na kontach emerytalnych prowadzonych przez ZUS ok. 880 zł miesięcznie, a rocznie – ponad 10,5 tys. zł. Przez 40 lat pracy uzbiera się teoretycznie wysoka kwota – 420 tys. zł.

Z danych ZUS wynika, że Polacy w sumie zgromadzili w publicznym systemie emerytalnym ogromną kwotę – 2,3 bilionów złotych. Są to jednak księgowe wirtualne zapisy, a nie prawdziwe pieniądze.

W myśleniu o przyszłości wyręczyć ma nas państwo

– Rzeczywiście w krajach, w których obowiązkowe publiczne systemy emerytalne oferują relatywnie wysokie świadczenia (np. Francja, Belgia), prywatne plany emerytalne są zazwyczaj słabo rozwinięte – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku, przytaczając wspomniany raport Towarzystwa Ekonomistów Polskich. – W tych krajach pracownicy nie mają bowiem silnych bodźców do dodatkowego oszczędzania, gdyż i tak wnoszą zazwyczaj wysokie, obowiązkowe składki na ubezpieczenie emerytalne.

Odwrotnie jest tam, gdzie publiczne systemy oferują stosunkowo niski poziom świadczeń (np. Wielka Brytania, Irlandia). W takich krajach prywatne plany emerytalne są powszechnie wykorzystywanym sposobem dodatkowego gromadzenia kapitału.

– W sumie jesteśmy przyzwyczajeni, że w myśleniu o przyszłości wyręczy nas państwo – twierdzi Karol Pogorzelski.

Potwierdzają to badania ING Banku. Na pytanie, kto przede wszystkim powinien być odpowiedzialny za utrzymanie finansowe osób starszych, które nie są w stanie już pracować, 58 proc. Polaków odpowiada, że państwo, a 9 proc. – że rodzina. Tylko mniej niż co trzeci respondent uważa, że aby mieć emeryturę w satysfakcjonującej wysokości, należy oszczędzać na własną rękę.

Biedny jak emeryt

Powszechność publicznego systemu ubezpieczeń powoduje, że wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego w ogóle powinniśmy gromadzić dodatkowe, prywatne oszczędności emerytalne?

– Wciąż większość Polaków może mieć przekonanie, że ZUS zapewni, tak jak to było przed reformą z 1999 r., emerytury na godnym poziomie. A jeśli nie będzie zapewniał, to społeczeństwo wymusi na politykach dosypanie do systemu większej ilości pieniędzy – uważa Wiktor Wojciechowski. – Tymczasem rzeczywistość jest taka, że w obecnym systemie nasze świadczenia będą relatywnie niskie.

Obecnie nasze świadczenie zależy od wartości uzbieranych składek i od wieku przejścia na emeryturę (system zdefiniowanej składki w odróżnieniu od systemu zdefiniowanego świadczenia). Eksperci wyliczają, że w takim systemie tzw. stopa zastąpienia (relacja ostatniego wynagrodzenia do przyznanej emerytury) będzie znacznie niższa niż w przeszłości – docelowo spadnie do 30–45 proc. z ok. 60–70 proc. jeszcze dziesięć lat temu. Na prostym przykładzie można pokazać, jak to działa. Przy zarobkach 3 tys. zł netto nasi rodzice na starość otrzymywali 1,8–2,1 tys. zł, a obecne młode pokolenia mogą liczyć na 1–1,4 tys. zł.

Jeszcze bardziej alarmistyczne są badania prof. Joanny Tyrowicz z Wydziału Zarządzania UW. Uświadamiają one, jak biedni będą przyszli emeryci. Jak się okazuje, biorąc pod uwagę różne postawy Polaków w kwestii pracowitości, wydajności i podejścia do oszczędzania na przyszłość, aż 75 proc. obecnych czterdziestolatków (i osób młodszych) po przejściu na emeryturę w wieku 60 lat (kobiety) i 65 lat (mężczyźni) dostanie minimalne świadczenia. To perspektywa, która czeka praktycznie wszystkie kobiety i połowę mężczyzn. Obecnie minimalna emerytura to ok. 1 tys. zł.

Co więcej, znaczna część tych osób w ogóle nie wypracuje nawet tego minimalnego świadczenia i państwo będzie musiało dopłacać do ich świadczenia.

Wizja ubogiego emeryta pozostającego na garnuszku państwa powinna teoretycznie spowodować, że Polacy masowo zaczną samodzielnie oszczędzać na emeryturę. A jednak tak nie jest.

Jakoś to będzie

– To oczywiście paradoks, nie jedyny zresztą. Gdy zapytamy Polaków, jak sobie wyobrażają swoją finansową przyszłość, to większość (67 proc.) spodziewa się obniżenia standardu życia po przejściu na emeryturę. Inaczej mówiąc, obawiamy się, że emerytura z ZUS nam nie wystarczy, ale niechętnie sami oszczędzamy – mówi Karol Pogorzelski. – Moim zdaniem ten paradoks można wyjaśnić tym, że chyba wciąż nie do końca wszyscy są świadomi, jak niskie otrzymają świadczenia z publicznego systemu. Patrzymy na naszych rodziców czy dziadków, którzy dostają świadczenia ze starego systemu i myślimy – jakoś to będzie.

– By zmienić ten stan, państwo musi dokonać wysiłku na rzecz zachęcenia do dobrowolnego oszczędzania – wskazuje Wiktor Wojciechowski. – Doświadczenia innych krajów pokazują, że dobrą zachętą jest wsparcie finansowe ze strony państwa; do każdej złotówki, jaką sobie odłożymy, państwo powinno coś dokładać. Dobrze sprawdzają się też systemy prywatnych oszczędności, do których ludzie są zapisywani automatycznie. Tak czy owak myślę, że w kolejnych latach, wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa i rozwojem systemów dobrowolnych oszczędności emerytalnych, będzie szybko przybywać osób, które same chcą zadbać o swoją przyszłość.

Dobrowolnych oszczędności emerytalnych wciąż jest niewiele. Nasze aktywa zgromadzone na rachunkach IKE i IKZE to raptem 9,7 mld zł. Więcej pieniędzy jest w otwartych funduszach emerytalnych, które teraz są częścią publicznego systemu ubezpieczeń społecznych. Dopiero po reformie środki z OFE mają trafić na prywatne konta emerytalne.

Pytania do... Maciej Bukowski, prezes think tanku WiseEuropa

Dlaczego Polacy powinni mieć więcej oszczędności emerytalnych?

Nasza składka emerytalna w systemie powszechnym nie jest zbyt duża. To znaczy, nie jest na tyle wysoka, byśmy na emeryturze dostawali chociażby 50 proc. wcześniejszego wynagrodzenia. Wszelkie prognozy pokazują, że tzw. stopa zastąpienia będzie wynosiła 30 proc., a w najlepszym przypadku 40 proc. wynagrodzenia. To i tak nieźle, biorąc pod uwagę, że odprowadzamy ok. 19,5 proc. pensji przez 40 lat, a przez kolejne 20 lat z systemu powszechnego będziemy dostawać 30–40 proc. tego wynagrodzenia. Chodzi jednak o to, żeby ludzie odkładali więcej niż owe 19,5 proc. I to w systemie kapitałowym, a nie repartycyjnym. Bo w systemie kapitałowym nasze emerytury pochodzić będą ze spieniężenia realnych aktywów, a w systemie publicznym – ze składek uzbieranych od innych.

Może na emeryturze wystarczy nam 30–40 proc. wynagrodzenia? Przecież nasze potrzeby konsumpcyjne też zmaleją.

Rzeczywiście, zaraz po przejściu na emeryturę następuje spadek konsumpcji o 20 proc., a w kolejnych latach – jeszcze mocniejszy. Nie sądzę jednak, żebyśmy byli przygotowani na ograniczenie dochodów o 60–70 proc.! Oczywiście, wiele zależy od naszych oczekiwań, aktywności.

Warto też pamiętać, że rzeczywistość, którą obserwujemy teraz, nie będzie wyglądała tak samo za 20 czy 40 lat. Można spodziewać się na przykład, że dobra trwałego użytku będą relatywnie tańsze niż obecnie, natomiast usługi – droższe. A konsumpcja osób starszych to przede wszystkim usługi, w tym opiekuńcze czy związane ze stanem zdrowia. Z tego punktu widzenia istotne jest, żeby mieć zgromadzony dodatkowy kapitał, który uzupełni podstawowe świadczenie publiczne.

Kiedy można oczekiwać przełomu, jeśli chodzi o poziom oszczędności emerytalnych?

Bez wsparcia państwa – niezbyt szybko, za dziesiątki lat. Na razie jesteśmy w fazie akumulacji majątku. Pokolenie naszych rodziców otrzymało od państwa mieszkania (co prawda małe i byle jakie), ale na razie nie przekazuje ich kolejnym pokoleniom. Młodzi Polacy muszą więc sami zarobić na własne lokum. I to jest główny cel.

Dopóki nie będziemy nasyceni majątkiem tak jak kraje zachodnie, dopóty takich dobrowolnych oszczędności emerytalnych nie będzie dużo. Myślę jednak, że wiele może zmienić najnowszy pomysł rządu – pracownicze plany kapitałowe z domyślnym uczestnictwem osób pracujących. Zapewne część Polaków wypisze się z PPK, ale większość – czy to świadomie, czy nieświadomie – w nich pozostanie. —rozmawiała Anna Cieślak-Wróblewska

Emeryturami z ZUS możemy być bardzo rozczarowani

Prawie co drugi Polak obawia się, że po zakończeniu aktywności zawodowej jego świadczenie z systemu publicznego nie pozwoli na utrzymanie standardu życia, do jakiego się przyzwyczaił. Jednocześnie tylko 5–6 proc. obecnie pracujących dodatkowo oszczędza na emeryturę. Wolimy konsumować niż myśleć o przyszłości albo skupiamy się na zaspokojeniu naszych potrzeb mieszkaniowych, co wymaga dużego wysiłku finansowego. Mało kto ma świadomość, jak niskie mogą być emerytury z ZUS. Z analiz wynika, że większość Polaków, którzy zaczną przechodzić na emerytury za kilkanaście lat, będzie dostawać jedynie świadczenia minimalne.

Inwestycje
Inwestorzy w oczekiwaniu na obniżki stóp
Inwestycje
Długie pozycje na rynku gazu wciąż testem charakteru dla inwestorów
Inwestycje
Istota istotności
Inwestycje
Organizacja procesu badania istotności
Inwestycje
Określenie grupy interesariuszy
Inwestycje
Niezbędna dokumentacja